Blisko
cieni
Nie sądzisz, że jesteś sama
Kiedy robi się ciemno w twojej głowie
~ The Chainsmokers, You Owe Me
Niekiedy
zatrzymuję się i przez dłuższy czas dokładnie przyglądam się moim ulubieńcom.
Co ciekawe, często odczuwam żal, widząc jak niewiele mają szczęścia w swoim
życiu. To uczucie ogarnia mnie zazwyczaj niespodziewanie i sprawia, że nie
potrafię otrząsnąć się z szoku. Ja nie mogę czuć…
Ale oni mnie…
zmieniają? Wobec nich czuję przejawy sentymentalności… Może i jest to
niewłaściwe, ale za to niezwykle pociągające.
Spoglądam na
świat z różnych perspektyw: jako czarny kruk przelatuję nad głowami Draco i
Pansy; jako powiew ciepłego wiatru roznoszę po dziedzińcu śmiech Teodora i
Hermiony; jako promień słońca oświetlam twarze Blaise’a i Ginny.
Jestem tutaj,
od zawsze i na zawsze.
Cieszę się,
gdy dostrzega mnie Hermiona, choć ona przecież nie wie, kto tak naprawdę kryje
się za tymi pierwszymi oznakami wiosny.
– Uwielbiam,
gdy jest ciepło – szepcze, wystawia swoją twarz ku słońcu i rozkoszuje się tym
przyjemnym uczuciem gorąca. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest
uważnie obserwowana przez Draco. Chłopak stara się ukryć uśmiech, który ciśnie
się na jego usta.
– Chciałabym
już lato, wiecie? – Pansy rozgląda się dookoła. – Mam tyle planów… Chciałabym
wyjechać po szkole, może do Francji… – Kątem oka Pansy spogląda na Teodora, ale
szybko odwraca wzrok i skupia się na Hermionie. – Myślę, że zacznę pracować w
Ministerstwie, ale nie tutaj, w Anglii. Mam już dość tego szarego miejsca… A
ty, Hermiono?
Dziewczyna
wzrusza ramionami. Czego ona tak naprawdę pragnie i czy w ogóle są jakieś
minimalne szanse na to, że jej marzenia się spełnią…? W końcu zbliża się
kolejna wojna… Potrząsa lekko głową, odganiając ponure myśli.
– Chciałabym
pracować dla Ministerstwa, zastanawiałam się nad Departamentem Tajemnic albo może
Departamentem Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów…
– A Biuro
Aurorów? – pyta zdziwiony Draco. – Przecież pasujesz tam jak nikt inny.
Hermiona
krzywi się, gdy Pansy i Teodor przytakują, zgadzając się tym samym z Draco.
Praca w Biurze Aurorów była marzeniem Harry’ego i Rona, nie jej… Właściwie to
Hermiona wciąż nie jest do końca pewna, na co się zdecydować… Wybrała jak
najbardziej uniwersalne przedmioty do zdawania na owutemach i ma nadzieję, że
dzięki nim uda jej się znaleźć taką pracę, która ją zadowoli.
– Mam już dość
zaklęć, uroków, walki… Wbrew pozorom nie lubię narażać swojego życia… –
Odgarnia niesforny kosmyk włosów za ucho i wzrusza ramionami. – Chciałabym coś
zmienić, zająć się prawami czarodziejów, unormować te wszystkie luki, naprawić
błędy poprzednich ministrów. Według mnie Ministerstwo bardzo potrzebuje reform,
ale jakoś nikt inny tego nie zauważa i żyjemy w kompletnym chaosie!
Pansy śmieje
się głośno, na co Hermiona reaguje uniesieniem brwi.
– Herm, mogłaś
powiedzieć od razu, że po szkole chcesz zostać Ministrem… Naprawdę nie ma sensu
kręcić się wokół tego tematu.
Hermiona
rumieni się mocno. Nie to miała na myśli. Czasem po prostu czuje, że ona
postąpiłaby inaczej… Nawet teraz wie, że będąc na miejscu Kingsleya podjęłaby
inne decyzje… Myśli o tym, że mogłaby zostać Ministrem Magii… Nie, przecież to
takie… nierealne? Nieosiągalne? A jednak… Jest w tym coś pociągającego, a co
gdyby naprawdę sięgnęła po władzę? Może w końcu udałoby się uspokoić nastoje
panujące w czarodziejskim świecie, nadałaby prawa skrzatom, unormowała przepisy
dotyczące traktowania istot magicznych…
– Nadajesz się
na przywódcę – stwierdza niespodziewanie Teodor. – Jesteś łagodna, ale waleczna
i wbrew pozorom w tej całej wojnie sępów mogłabyś wygrać. Masz w sobie to coś,
Herm, jestem niemal pewien, że pewnego dnia będziemy się do ciebie zwracać per
pani Minister.
Hermiona
uśmiecha się z zakłopotaniem. Czuje, że Draco trąca ją lekko kolanem, więc
Hermiona odwraca głowę w jego stronę.
– Ja w ciebie
wierzę – mówi, uśmiechając się do niej delikatnie.
***
Nora, 15 marca 1999
Kochana córeczko,
Martwimy się o Ciebie niezwykle mocno… Dziś
był u nas Kingsley… Wieści, które nam przekazał nie są zbyt dobre, zwłaszcza że
wspomniał o tym, że chcesz dołączyć do Zakonu… Ja i ojciec uważamy, że jesteś
jeszcze zbyt młoda, ta wojna nie powinna dotyczyć Ciebie. To my – starzy – powinniśmy
w niej walczyć i zginąć… Zbyt wielu twoich rówieśników poległo w ostatniej walce…
Wiemy jednak, że nie dasz się przekonać… Jesteś tak bardzo uparta, masz to po
mnie… Wciąż jednak mam nadzieję, że zastanowisz się nad tym porządnie i…
zrezygnujesz.
Kochamy Cię tak bardzo mocno, jesteś naszym
słoneczkiem, ukochaną córeczką, której za nic w świecie nie chcemy stracić.
Boimy się o Ciebie, Ginny. Znów nastały mroczne czasy, strach wyjść na Pokątną,
bo nigdy nie wiadomo czy ulica nie zostanie zaatakowana… Gnębi mnie i ojca
poczucie bezradności i bezsilności, gdyby Zakon zaraz po bitwie odpowiednio się
zmobilizował może udałoby nam się pokonać nieszczęście, które właśnie nadciąga…
Najgorsze jednak jest to, że wciąż nie
wiadomo co z Harrym i Ronem… Serce mi się kraje na myśl o tym, że nie
dostrzegłam tego, co się z nimi dzieje. Tak bardzo przepraszam Cię, córeczko,
za to że tyle wycierpiałaś przez to, że ja byłam zaślepiona bólem… Nie mogę
wybaczyć sobie, że swoim matczynym okiem nie zobaczyłam, jakie zmiany zachodzą
w naszych chłopcach… Obiecałam sobie kiedyś, że będę najlepszą matką, ale teraz
okazuje się, że zachowałam się jak ta najgorsza. Odrzuciłam Cię w najgorszym
dla Ciebie momencie, pozwoliłam, by nasza rodzina się rozpadła… Mam ochotę
wrzeszczeć na siebie za to, że pozwoliłam sobie na chore zatracenie się w żalu.
Więzy, które spajały naszą rodzinę stały się tak wątłe, a teraz – w obliczu
wojny – już nie zdążę ich umocnić…
Mam nadzieję, że gdy całe to szaleństwo,
cała ta wojna dobiegnie już końca wybaczysz mi i Ty, i Harry, i Hermiona, i
Ron, George, Percy, Charlie, Bill… Mam nadzieję, że nasza rodzina znów będzie
razem.
Pamiętaj, że ja i tata mocno Cię kochamy,
Mama
***
Jest już późny
wieczór, gdy Hermiona szybkim krokiem przemierza hogwarckie korytarze. Jej
serce bije jak szalone, a gardło pali ją od zbyt łapczywie nabieranego
powietrza. Dosłownie kilka minut temu opuściła gabinet dyrektor McGonagall,
gdzie odbywało się jej spotkanie z Ministrem i szefem Biura Aurorów. Tak jak
obiecała McGonagall, Hermiona została przedstawicielką tych członków Zakonu
Feniksa, którzy wciąż uczą się w Hogwarcie. Korzystając z tego, że była sam na
sam z panią profesor, Kingsleyem i Robardsem, szefem Biura Aurorów, zadała to
jedno pytanie, które ciągle zakłócało jej myśli:
– Co tak
naprawdę stało się w Malfoy Manor…?
Najpierw w
gabinecie nastała krępująca cisza, którą przerwała McGonagall, mówiąc pełnym
wyrzutu tonem:
– Nie powinno
pani to interesować, panno Granger, to nie jest akurat zbyt istotne.
Hermiona jednak pokręciła głową i zapytała
ponownie, tym razem z jeszcze większą pewnością wyczuwalną w głosie. Nie miała
zamiaru zrezygnować, z jej oczu bił żar determinacji.
– Nie wyjdę
stąd dopóki mi nie odpowiecie – powiedziała dobitnie i dopiero wówczas Kingsley
zabrał głos.
– W Malfoy
Manor zdarzyło się coś niezwykłego… Coś co nigdy nie powinno się zdarzyć, a
jednak…
Hermiona
słysząc jak Minister zgrabnie unika odpowiedzi, spojrzała mu prosto w oczy i
zapytała po raz ostatni:
– Co się dokładnie
stało?
– Pani Malfoy
pokonała kilkoro śmierciożerców i uciekła do siostry, ot co się stało – mówi
zwięźle szef Biura Aurorów. – Nie wiem jak jej się to udało, w końcu jeszcze
niedawno otarła się o śmierć… Cholerni Blackowie, ciężko jest ich zabić,
niestraszne im nawet tak ciężkie klątwy…
Gawain Robards
zaczął uważnie przypatrywać się Hermionie, ta jednak nie odwróciła wzroku.
Główny Auror uśmiechnął się szeroko, ale kąśliwie.
– Teraz kolej
na panią, panno Granger, co tak naprawdę stało się w Malfoy Manor, gdy pani tam
była?
Hermiona nie
skuliła się, choć tego oczekiwał Gawain. Robards jest z natury człowiekiem
cierpkim i apodyktycznym, więc widząc, że Hermiona nie straciła rezonu po jego
słowach, zacisnął mocno dłonie.
– Pomogłam
przyjacielowi, ot cała historia. – Wzruszyła ramionami. Po chwili jednak
zapytała o jeszcze jedną rzecz. – Interesujące jest jednak to, skąd
wiedzieliście o tym jak bardzo poważny jest jej stan…?
Gawain
zmierzył dziewczynę krytycznym spojrzeniem. Po jego zachowaniu, pozie pełnej
ignorancji można było poznać jak bardzo niewygodne było dla niego to, że musiał
teraz z nią tutaj przebywać. Mimo to zaczął mówić, a pani McGonagall i Kingsley
byli zbyt zaskoczeni, by go powstrzymać.
– Biuro ma w
zwyczaju obserwować śmierciożerców, skupialiśmy się oczywiście na Malfoyach i
Rosierach to oni wykazywali największe zainteresowanie czarną magią, a przy tym
szczerze się nie znosili. Gdy w maju tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego
szóstego roku zaatakowano Malfoy Manor jeden z moich aurorów był w pobliżu,
doprawdy nie dziwnym było to, że na panią Malfoy klątwę rzucił Evan, w końcu
tak bardzo nienawidził starego Malfoya… Pech chciał, że w końcu Evan zginął, a
my zajęliśmy jego posiadłość, a tym samym wszystkie zgromadzone przez niego
książki. Kto by przypuszczał, że Evan był aż takim okrutnikiem, by na Narcyzę
rzucić muntrię.
Serce Hermiony
w tamtej chwili niemal się zatrzymało. A więc Ministerstwo wiedziało o tym
zaklęciu, a skoro mieli do dyspozycji cały księgozbiór Rosiera mieli też dostęp
do ksiąg zawierających informacje o tym jak ten urok zatrzymać!
– Dość już
tego, Gawainie! – Uniósł się Shacklebolt. – Nie powinieneś mówić o takich
sprawach bez zgody mojej i całej rady!
Minister zdawał
się być mocno wytrącony z równowagi tak samo zresztą jak pani McGonagall,
policzki dyrektorki były purpurowe, a oczy zaczerwienione, jakby wstyd wypalał
jej duszę.
Hermiona
wstała powolnie i oparła dłonie na stole. Loki niczym wodospad wpływały po jej
ramionach, a od złości stały się bardziej powykręcane niż zazwyczaj.
–
Wiedzieliście o tym, jaką klątwę rzucono na panią Narcyzę, znaliście do jasnej
cholery lekarstwo, ale nikt, nikt nawet nie spróbował naprowadzić Draco na
odpowiedni trop… Jesteście tak samo bezduszni jak ci wszyscy śmierciożercy!
McGonagall
również wstała, a jej czarne szaty zatrzepotały od tego zbyt gwałtownego ruchu.
– Hermiono, na
brodę Merlina, opanuj się!
Hermiona
jednak pokręciła głową, czuła łzy zbierające się w jej oczach. Jak można być
tak bezduszną osobą? Kingsley przejął dokumentację po starym ministrze,
dlaczego nie udzielił Draco tak potrzebnych mu informacji? Dlaczego on również
zgodził sia na to bierne i pełne wyrachowania zachowanie?
– Pani też
wiedziała? A profesor Dumbledore? Na pewno… On zawsze wszystko wiedział…
Merlinie, jak głupia byłam, że wierzyłam w to, że Ministerstwo działa
sprawiedliwie…
– Hermiono, my
działamy sprawiedliwie… Narcyza Malfoy jest śmierciożerczynią…
– I waszym
zdaniem śmierć w takich męczarniach była czymś, na co zasłużyła? – W oczach
Hermiony widać było obłęd. Była zaślepiona wściekłością…
Dyrektor
McGonagall przyglądała się temu z zaskoczeniem i przerażeniem jednocześnie. Cóż
się stało z tą delikatną dziewczyną, którą niegdyś była Hermiona? Skąd nagle w
jej byłej podopiecznej tyle agresji?
– Opanuj się,
Hermiono, nie poznaję cię… Jesteś zupełnie inna, to wszystko przez Malfoya,
wiem, że spędzacie ze sobą dużo czasu…
– Nie, to cały
czas ja, Draco jedynie pomógł mi dostrzec to jak bardzo myliłam się, co do was
wszystkich… Narcyza była problemem, czymś co oddzielało was od Lucjusza i
Draco, łatwiej więc było pozwolić jej umrzeć, a potem załatwić Malfoyów i tak
ród, który od wieków sprawia wam problemy po prostu by zniknął… Zwalczacie zło złem…
Jak tak w ogóle można…
Minister
odezwał się poważnym głosem, a w jego tonie nie słychać było sprzeciwu.
– Jesteś
bardzo inteligentną czarownicą, Hermiono, lepiej żebyś zapanowała teraz nad
słowami nim powiesz zbyt wiele. Nie wszystko jest takie, jak sądzisz, nic nie
jest tylko czarne ani tylko białe…
Hermiona
pokręciła wówczas głową i usiadła ponownie, całkiem zwątpiła w to, w co
wierzyła, we wszystkie ideały… Wzięła jeden głęboki wdech, a potem kolejny i
jeszcze jeden… Aż w końcu udało jej się uspokoić, a wówczas zapytała raz
jeszcze o panią Malfoy.
– Co z nią
teraz? Jak się trzyma?
Dyrektor
McGonagall spojrzała na Kingsleya, a gdy ten kiwnął głową, zaczęła mówić:
– Po tym jak
udało jej się powstrzymać śmierciożerców, uciekła do siostry. Andromeda przez
wzgląd na przeszłość udzieliła jej schronienia. Aktualnie Narcyza przebywa pod
ścisłą kontrolą któregoś ze starych członków Zakonu.
Hermiona
kiwnęła głową. Dobrze, przynajmniej tyle.
– A czy… Czy z
jej zdrowiem wszystko w porządku?
Dyrektorka
zmrużyła oczy.
– Zawsze byłaś
zdolna, Hermiono, jednak nigdy nie sądziłam, że będziesz w stanie uwarzyć tak
skomplikowany eliksir. To, że udało ci się uratować Narcyzę jest nie lada
wyczynem i jestem pewna, że profesor Dumbledore, a nawet profesor Snape byliby
z ciebie bardzo dumni… Zdarzyło się kiedyś Severusowi powiedzieć, że jesteś
jedną z bardziej utalentowanych czarownic.
Po tym jak
Hermiona uzyskała odpowiedzi na te najważniejsze dla niej w tamtej chwili
pytania opuściła gabinet McGonagall. Teraz idzie jak najszybciej w kierunku
starej klasy eliksirów, gdzie umówiła się na spotkanie z Draco. Mimo że wciąż
jest pełna złości to stara się jakoś ją ukryć. Nie powie Draco o tym, że
Ministerstwo wiedziało o sytuacji jego matki…
Już i tak zbyt wiele nienawiści nosi w sobie Malfoy…
Otwiera cicho
drzwi, zbliża się cisza nocna i Hermiona nie chce narobić kłopotów sobie i chłopakowi.
W pomieszczeniu jest nieco cieplej niż na korytarzu, to pewnie dzięki setkom
świec, od których bije przyjemny żar. Dziewczyna dostrzega Draco siedzącego na
parapecie z notesem w dłoni; jest tak zajęty pisaniem, że nawet nie zauważa jej
przybycia. Hermiona uśmiecha się lekko, a cała wściekłość, która wciąż jeszcze
panoszy się w jej sercu momentalnie znika. Widok zamyślonego, ale wolnego od
bólu Draco jest dla niej najlepszą nagrodą. Warto było tyle poświęcić, by
uratować Narcyzę.
– Cześć –
szepcze delikatnie. – Już jestem…
Draco unosi
głowę i kiwa Hermionie na przywitanie.
– Jak było?
Masz jakieś wieści?
– Na razie nic
się nie dzieje… – mówi Hermiona, smętnie potrącając głową. – Żadnych wieści o
śmierciożercach ani o Harrym i Ronie. Mam wrażenie, że to cisza przed burzą…
Draco kiwa
głową, ostrożnie odkłada dziennik do torby i robi Hermionie miejsce obok
siebie. Siedzą blisko, stykając się nogami i ramionami, jest im dobrze ze
świadomością, że mają wsparcie drugiego.
– Udało mi się
jednak dowiedzieć czegoś… o twojej matce…
Hermiona nawet
nie wie, kiedy Draco zrywa się na nogi i staje na wprost niej, swoje dłonie
opiera na jej kolanach i wpatruje się w nią niemal szaleńczym wzrokiem. Jego
spojrzenie jest rozbiegane, przełyka ślinę, oblizuje usta i pyta z desperacją:
– Co wiesz? Co
z nią? Czy ona żyje?
Hermiona ujmuje
jego twarz w dłonie. Od jakiegoś czasu nie czuje skrępowania dotykając go,
stało się to dla niej czymś naturalnym, tak samo jak dla Draco. Pokonali już
chyba wszystkie bariery.
– Twoja matka
uciekła z Malfoy Manor i znalazła schronienie u swojej siostry, Andromedy
Tonks.
Draco przymyka
oczy, a potem łapie Hermionę w tali, przyciąga do siebie i unosi delikatnie.
Dziewczyna jest zaskoczona, gdy Draco okręca się z nią kilkakrotnie. Ciężko
nawet opisać wyraz jej twarzy, gdy chłopak w końcu stawia ją na ziemi.
– Czułem, że
ona żyje – szepcze Draco. Obejmuje Hermionę mocno ramionami i nie wypuszcza
przez długi czas. Zatraca się w jej słodkim zapachu i cieple, które bije z jej
ciała. Czuł to, gdzieś tam w głębi serca wiedział, że jego matka przeżyła, że
zdołała pokonać śmierciożerców i uciec. Odsuwa się lekko, by spojrzeć Hermionie
w oczy, dostrzega w jej spojrzeniu dezorientację.
Uśmiecha się
delikatnie i całuje ją w czoło.
– Nawet nie
wiesz, jakie to szczęście, że cię mam, Granger.
***
16 marca 1999
Nie wiem, co bym zrobił bez Hermiony.
Naprawdę, kiedyś była dla mnie… nikim, a teraz? Teraz nie potrafię sobie
wyobrazić tego, że jej nie ma.
Jest jak promyk słońca, który przebija się
przez te wszystkie otaczające mnie cienie. Jest niezwykłą osobą i Merlinie
dzięki Ci za to, że sprawiłeś, że odnalazłem do niej drogę.
Draco
***
17 marca 1999
Dzisiejszy dzień był ciężki i nic nie
sprawiło, że stał się lepszy. Czuć w Hogwarcie tę ponurą atmosferę, aura zła
jakby wisi w powietrzu. Skłamałbym, gdybym powiedział, że na mnie nie ma ona
wpływu…
Hermiona miała rację mówiąc, że to cisza
przed burzą. Przecież wiem jak działają śmierciożercy i choć kroki, które robią
są aż nadto oklepane to jednak sieją one strach i panikę. Wszyscy czekamy już
tylko na to jedno, najważniejsze posunięcie: próbę odbicia więźniów z Azkabanu…
To nieuniknione zwłaszcza że nie bez powodu zostały skradzione te plany.
Dziś nie tylko ja miałem zły dzień. Hermiona
zdaje się chodzić niczym chmura burzowa i mimo że nie miałem zbytniej
możliwości dziś z nią porozmawiać to widziałem jak wygląda: siedziała niczym na
szpilkach, a gdy udało mi się napotkać jej spojrzenie dostrzegłem w jej oczach
żal i furię, jest coś o czym nie chce nam powiedzieć, coś co zapewne mogą
słyszeć tylko członkowie Zakonu Feniksa…
Pansy niedawno wróciła z biblioteki, gdzie
była umówiona z Herm i chyba ponury nastój Granger udzielił się też jej.
Usiadła na kanapie, prychnęła niczym rozjuszona kotka, a następnie zaczęła
rzucać paskudne komentarze w kierunki Ministra, Biura Aurorów, całego
Ministerstwa, a gdy zapytałem się jej, o co chodzi spojrzała na mnie jakbym
zadał jej najgłupsze pytanie na świecie, a potem wyszła…
Teodor też miał nietęgą minę, w sumie nie
dziwię się, że nie wiedziałem o co chodzi Pansy, niezbyt skupiałem się na tym,
co mówi… Oczywiście Teo nie omieszkał mi tego wypomnieć… Mam wrażenie, że
ostatnio zbyt wiele łączy Pansy i Teodora, są jakoś zbyt blisko… Zawsze się
przyjaźnili, ale teraz, mam wrażenie, że jeszcze trochę, a Teo wplącze się w
niezłe gówno… Pansy od dawna jest z Rogerem i z tego co wiem planują już
wspólną przyszłość. Roger ma nawet zamiar oświadczyć się Pan zaraz po szkole… Trochę
martwię się, że Te…
– Hej, Draco…
Chłopak
przerywa pisanie i unosi głowę, od razu napotyka soczyście zielone spojrzenie
Astorii. Panna Greengrass uśmiecha się delikatnie, ale pewnie, mimo że nie
rozmawiała z Draco od jakiegoś czasu, nie czuje się nawet trochę skrępowana.
Draco za to zdaje się głowić nad tym, czemu Astoria nagle do niego podeszła…
Ostatnio przecież go unika.
– Cześć, Tori…
– odpowiada grzecznie i robi dziewczynie miejsce na kanapie obok siebie. Przez
chwilę siedzą w całkowitej ciszy, aż w końcu Astoria odwraca się w ten sposób,
by móc lepiej patrzeć na Draco.
– Przepraszam,
że byłam ostatnio taka… dziwna. Zachowałam się jak rozkapryszona księżniczka
unikając cię i traktując jak powietrze… Po prostu…
Astoria unosi
głowę w górę, jakby szukała odpowiednich słowa. Niestety, nic nie przychodzi
jej do głowy. Nie wie, co powiedzieć Draco… Każda ścieżka, którą chciałaby
obrać z końcu prowadzi do tego jednego momentu, w którym wyzna za dużo i znów
się skompromituje. Wzdycha głośno i poprawia włosy.
– Przepraszam
– mówi jeszcze raz, słabo się przy tym uśmiechając.
– Nie
przepraszaj, Tori, to byłam moja wina… To ja zachowałem się strasznie wobec
ciebie… To było z mojej strony niestosowne, dałem ci nadzieję na coś, czego nie
jestem w stanie ci dać…
Astoria
zagryza mocno wargi, starając się powstrzymać słowa, które cisną się jej na
usta. Ale Granger jesteś w stanie to dać…
Wciąż ma przed oczami Draco trzymającego Hermionę za rękę, wciąż widzi ten
jego błogi uśmiech i rozmarzone spojrzenie… Co takiego ma w sobie Granger,
czego nie ma ona? Astoria jest jedną z najładniejszych dziewcząt w Slytherinie,
jest czystej krwi, wywodzi się ze znamienitego rodu, ma duży majątek, jest
inteligentna… A jednak Draco woli Granger; mugolaczkę, którą jeszcze nie tak
dawno gardził, dziewczynę może i inteligentną, ale o nieokrzesanej szopie na
głowie, która jest wymądrzała i niezwykle arogancka! Jak mógł wybrać Gryfonkę,
zamiast Ślizgonki…
– Ja po prostu
wyobrażałam sobie zbyt wiele – odpowiada w końcu Astoria, siląc się na jak
najbardziej delikatny ton. – Może i coś nas łączyło, nie do końca miłość, ale
na pewno było między nami jakieś uczucie, które ja źle zinterpretowałam…
Draco nie
zaprzecza i Astoria dumnie unosi głowę. Gdyby tylko nie było Granger… Tyle
mogłoby się wydarzyć… Pamięta jak Draco na nią reagował, między nimi czuć było
napięcie i fascynację… Ciekawy, czy coś się zmieniło… Nie zastanawiając się nad
tym, co robi, Astoria przysuwa się jeszcze bliżej Draco, łapie go za dłoń i
spogląda głęboko w oczy. W jej spojrzeniu widać delikatność i Draco łapie się
na tym, że porównuje tę soczystą zieleń z gorącym czekoladowym spojrzeniem
Hermiony.
– Nie chcę z
ciebie rezygnować, Draco – szepcze słodko Astoria.
Dziewczyna swoim
kciukiem zatacza kółka na zewnętrznej stronie dłoni Draco. Nagle wszystko, co
do niego czuje, wypełnia ją całą i Astoria już oczami wyobraźni widzi, jak
dzięki swoim wdziękom i zagrywkom godnym prawdziwej Ślizgonki zdobywa serce
chłopaka. Ma cichą nadzieję, że Draco jeszcze bardziej się do niej przysunie
tak, że zaczną stykać się kolanami, a wówczas ona uśmiechnie się do niego
niewinnie i zatrzepocze rzęsami… Nie będzie musiała długo czekać aż Draco
przybliży się do niej i delikatnie odgarnie z jej twarzy niesforny kosmyk… Ona
lekko zadrży pod jego dotykiem, a po jej ciele przebiegną dreszcze, w końcu
uwielbia, gdy ktoś dotyka jej szyi… I właśnie wtedy Draco pochyli się, a ona z
zadowoleniem pozwoli mu napotkać swoje spojrzenie, pełne pasji i miłości i
dopiero wówczas go pocałuje… Długo i namiętnie, tak aby na zawsze już
zapamiętał ten moment i tak aby wyparł z pamięci wszystkie te, które zapewne
miał z Granger.
Nic takiego
jednak się nie dzieje, a wręcz przeciwnie… Draco delikatnie odsuwa swoją dłoń,
a sam przesuwa się nieco dalej od Astorii. Jej zaskoczone spojrzenie napotyka
spokojny wyraz oczu Draco.
– Możemy się
przyjaźnić, Astorio, ale nie sądzę, aby było z tego coś więcej… – odpowiada
delikatnie Draco. Musi dobrze dobierać słowa, aby nie powiedzieć zbyt wiele.
Astoria
uśmiecha się, choć czuje wzbierającą w niej złość.
– Rozumiem to,
Draco – mówi wciąż słodkim głosem, takim, który uspokaja i koi nerwy. – Właśnie
to miałam na myśli… Chcę być twoją przyjaciółką, chcę ci pomagać i cię
wspierać…
Draco kiwa
lekko głową.
– Będzie mi
bardzo miło, Tori.
Dziewczyna
uśmiecha się i trąca Draco lekko ramieniem, niby dla zabawy… Nie ma zamiaru się
poddać, w końcu z przyjaźni zawsze może narodzić się miłość. Nie pozwoli
chłopakowi o sobie zapomnieć, nawet pod koniec ich spotkania niby niechcący ociera się o ciało Draco i niby przypadkiem całuje go w policzek zbyt blisko
kącika ust. Gdy się z nim żegna w jej głosie pobrzmiewa słodka, a zarazem
niebezpieczna obietnica.
– Mam
nadzieję, że nasza przyjaźń będzie kwitnąć, Draco.
***
Luna od zawsze
jest pogodna… Słodka blondynka z dużymi niebieskimi oczami, zahipnotyzowana
światem i żyjąca w idealnej bańce. Ten niepohamowany idealizm właśnie ją
zgubił… Wierzyła w prawdziwą przyjaźń, myślała, że udało się jej ją znaleźć w
osobach Hermiony i Ginny, ale teraz ma wrażenie, że to również była iluzja…
Luna zagryza
wargi przypominając sobie ostatnie spotkanie z Hermioną. Miało miejsce tak
dawno, że już nawet nie jest w stanie dokładnie odtworzyć słów panny Granger.
Wie jednak, że Hermiona była bardzo oschła, jakby fakt, że jest z Luną nieco ją
irytował. Szybko Luna przekonała się, co było powodem takiego zachowania jej przyjaciółki.
– Mam już tego
dosyć, Luno… – powiedziała delikatnie Hermiona, ale w jej głosie można było
wyczuć niebezpieczną nutę, jakby hamowała złość. – Cały czas narzekasz na
Ginny, że zwodzi Blaise’a, że zachowuje się wobec niego tak, a nie inaczej, a
sama nie jesteś lepsza! Zostawiłaś go od tak, po prostu, ignorowałaś, a potem
dałaś mu kosza. A później zerwałaś z Neville’em, a mimo to nie starałaś się
odbudować relacji z Zabinim. O co w tym właściwie chodzi? Ja naprawdę nie
rozumiem twojego zachowania.
Luna była
wtedy zaskoczona, właściwie nie wiedziała, co ma powiedzieć; czy należało
wyznać, co jej leży na sercu? Czy może powinna zacząć się tłumaczy? Ostatecznie
jednak nie powiedziała nic, bo Hermiona ponownie zabrała głos.
– To jest
strasznie męczące, Luno, nie przychodzę na spotkania z tobą, żeby słuchać jak
narzekasz na Ginny, jak mówisz, że boli cię to, że Ginny tak traktuje Blaise’a
albo jak bardzo zła jesteś na Ginny, bo w końcu oddawałaś jej chłopaka, którego
kochasz, a ona tego nie docenia…! Naprawę, mam już tego dość, Luno… Chciałabym
z tobą porozmawiać na temat inny niż Blaise i Ginny!
Luna zagryzła
wargi i dopiero po wzięciu głębokiego oddechu odpowiedziała Hermionie.
– Ginny i
Blaise to temat, który cały czas mnie boli, więc chcę o tym mówić…
Te słowa jednak
tylko jeszcze bardziej oburzyły Hermionę. Zatrzasnęła książkę i uniosła dłonie
w geście kapitulacji.
– No to na
gacie Merlina po co ignorowałaś Blaise’a?! Jego i Ginny nic wtedy nie łączyło,
byli dla siebie niemal obcy, mogłaś na spokojnie spróbować ponownie się do
niego zbliżyć i wszyscy byliby szczęśliwi!
Luna pokręciła
głową i spojrzała na Hermionę ze złością. Dlaczego nie stanęła po jej stronie?
Dlaczego jej nie poparła i nie powiedziała, że zachowanie Ginny jest dziecinne
i niewłaściwe?
– Nie
rozumiesz mnie, Hermiono…
– Nie, Luno,
nie rozumiem… Cierpisz, ale sam jesteś sobie winna… To ty zostawiłaś Blaise’a, Ginny ci go nie
odbiła.
To było zbyt
wiele dla Luny. Cała jej idealna bańka rozbiła się na drobne kawałeczki. Słowa
Hermiony ją zraniły, ale tylko dlatego że były takie prawdziwe. Luna wierzyła w
idealną przyjaźń, w idealną miłość… Ten pieprzona idealistyczna postawa doprowadziła
ją w końcu do autodestrukcji… Zrezygnowała z miłości wierząc, że przyjaciółka
na tym skorzysta i dzięki temu pozbiera swoje złamane serce. Nic takiego jednak się nie stało, a Luna
straciła i przyjaciółkę, i chłopaka…
– Idź już,
Hermiono – powiedziała Luna, później bardzo żałowała tych słów. – Najlepiej
będzie, jeśli już nie będziemy się widywać.
Hermiona pokręciła głową, ale wstała i zebrała
swoje książki.
– Nie miej do
nikogo pretensji, Luno, to były twoje decyzje.
Gdy tego dnia
Hermiona wyszła, nie pojawiła się później, kolejnego dnia też nie przyszła, ani
następnego… Ich przyjaźń się urwała, zniknęła i temu wszystkiemu winna była
Luna… Tak przynajmniej ona sądzi…
Wszystko nagle
się rozsypało, a to przez to, że nie umiała podjąć jednej decyzji… Gdyby od
razu rozstała się z Neville’em, mogłaby spróbować z Blaise’em, na pewno Zabini
nie cierpiałby tak jak cierpi teraz… Ginny by sobie poradziła, w końcu ma przy
sobie tyle kochających ją osób… Na pewno też Luna nie pokłóciłaby się z Hermioną,
a ich przyjaźń wciąż by trwała… Gdyby tylko miała odwagę powiedzieć wtedy: Neville, przepraszam, ale to koniec…
– Cholera –
szepcze cicho Luna, wpatrując się we wschodzące słońce nad Zakazanym Lasem…
Czym tak
naprawdę jest idealizm? Głupotą, jednym wielkim chorym złudzeniem, które w
końcu się rozpłynie i ukaże prawdziwe demony… Luna nigdy wcześniej nie pragnęła
bardziej niż teraz uciec… Ma wrażenie, że jest pusta w środku…
Pustkę powoli
zaczęły wypełniać cienie… Wyjazd zdaje się być dla Luny wybawieniem…
***
19 marca 1999
Był kolejny atak. Tym razem nikt nie zginął,
ale było bardzo niebezpiecznie… Śmierciożercy zaatakowali w jednym momencie
trzy czystokrwiste rodziny… Najgorsze jest jednak to, że dzieciaki z tych rodów
uczą się w Hogwarcie… Cholera, znam ich bardzo dobrze! Zaatakowano dwory
Wilkesów, Artusów i Fawleyów. Martwię się, że kolejnym posunięciem
śmierciożerców będzie atak na Hogwart… W końcu są tutaj nie tylko te dzieciaki,
ale jestem też ja, jest Pansy, Teo, Flint, siostry Greengrass…
Jasna cholera, dawno już nie martwiłem się tak
bardzo o życie swoje i swoich przyjaciół…
Draco
***
Gdy na środku
Wielkiej Sali materializuje się duża, granatowa koperta uczniowie są właśnie w
połowie kolacji. Najpierw rozbrzmiewa delikatna melodia, a następnie donośny
głos obwieszcza: Orędzie Ministra Magii.
Hermiona
spogląda na Ginny i krzywi się lekko.
– W końcu
Kingsley wziął się do roboty.
– Już dawno
powinien wysłać listy – mówi Ginny, jest równie zirytowana, co Hermiona.
W Wielkiej
Sali momentalnie zaczyna panować całkowita cisza, a koperta zaczyna mówić
ludzkim głosem, głosem Shacklebolta.
– Czarownice i
czarodzieje! Nasz odwieczny wróg rozpoczął działania, których celem jest
doprowadzenie do zagłady całego czarodziejskiego świata. Śmierciożercy są
bezwzględni i nieustępliwi, nie spoczną dopóki nie złamią naszego
społeczeństwa. W tej chwili zwracam się do wszystkich czarownic i czarodziejów
w głębokim przeświadczeniu, że razem zjednoczymy się w obronie wolności i
honoru. Pamiętajmy o naszej historii i o tym, że raz już zdołaliśmy zwyciężyć,
obyśmy i teraz dali naszym potomkom dobry przykład siły i wiary. Nawołuję
wszystkich: nie bądźmy bierni, zacznijmy walczyć i wygrajmy. Wierzę, że cała
społeczność czarodziejów w walce o najwyższą i słuszną sprawę zjednoczy się z
Ministerstwem, pójdzie ramię w ramie i zwycięży. Minister Magii, Kingsley
Shacklebolt.
Po sali
przebiegają dziwne szepty, a potem rozbrzmiewają brawa, Hermiona niechętnie
również zaczyna klaskać.
– Kingsley za
bardzo słucha Biura Aurorów, pomysły Robardsa są doprawdy idiotyczne… –
mamrocze pod nosem Ginny. – Kingsley zrobił z tego przemówienia niezłą szopkę.
– Ja na jego
miejscu postąpiłabym inaczej – mówi Hermiona i niespodziewanie przypomina sobie
słowa Teodora o tym, że nadawałby się na Ministra…
***
W niedzielę
dwudziestego pierwszego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego
dziewiątego roku około godziny dwudziestej pierwszej w Ministerstwie jest na
pozór cicho i spokojnie… Tylko na jednym piętrze, w jednym przestronnym
gabinecie panuje gwar i toczone są rozmowy. Blisko czterdzieści osób, które są
niezbędne do tego, by Brytyjskie Ministerstwo funkcjonowało prawidłowo, zebrało
się w Sali Obrad. U szczytu niezwykle długiego stołu zasiada Minister Magii,
właśnie ma zamiar ponownie zabrać głos, gdy słychać donośny huk.
– Co? Co się
dzieje? – rozbrzmiewają głosy.
Nagle
następuje wybuch, a ziemia zaczyna się trząść pod nogami pracowników
Ministerstwa. Momentalnie obok Kingsleya pojawia się kilkoro aurorów by w razie
czego stanąć w jego obronie.
– Proszę
wszystkich o spokojne opuszczenie pomieszczenia! – mówi Kingsley, aby choć
minimalnie zagłuszyć gwar używa zaklęcia, które zwiększa moc jego głosu.
Wszyscy jak
najszybciej wychodzą z sali i kierują się w stronę głównego holu. Cały czas słychać donośnie huki i wybuchy, a
ziemia wciąż rusza się pod nogami uczestników zebrania. Kingsley odwraca się w
stronę swojego najbliższego doradcy.
– Co tu się
dzieje?
Mężczyzna
tylko wzrusza ramionami.
– Może coś
dzieje się w Departamencie Tajemnic, nie sądzę, aby… – przerywa nagle i w
panice odwraca się za siebie, to samo robią pozostali.
Po gabinecie,
w którym jeszcze niedawno odbywała się narada, nie ma już śladu… Najpierw na
posadzce pojawiło się drobne pękniecie, a potem wszystko runęło w dół… Kingsley
z niedowierzaniem spogląda w ogromną wyrwę w ziemi…
– Słodki
Merlinie!
Tumany kurzu,
które wzbiły się w powietrze utrudniają widoczność. Pracownicy Ministerstwa
rozglądają się niemrawo, z przerażeniem, nim jednak ktokolwiek zdąży jakoś
zareagować wszystko nagle cichnie, a widoczność znów staje się doskonała… Płomyki
świec, które wcześniej zgasły, znów zaczynają jarzyć się ogniem. Minister i
jego rada przecierają oczy ze zdumieniem… Co się tutaj dzieje?
Nagle z
ciemności wyłaniają się odziane w czerń postaci. Ich szaty powiewają przy każdym kroku, a w
dłoniach dzierżą różdżki.
– Merlinie...
– szepcze Kingsley, gdy dostrzega, kto stoi na przedzie grupy, ubrany tak samo,
z wyrazem twarzy równie okrutnym, co u reszty śmierciożerców.
– Witaj,
Kingsley – mówi Harry Potter, a stojący obok Ron Weasley kiwa Kingsleyowi głową
na powitanie.
Rozdział świetny ^^
OdpowiedzUsuńCzytałam go z zapartym tchem.
Tak jak wcześniej odczuwałam jakąś tam małą nić sympatii do Astorii, tak dzisiaj stwierdzam,że niesamowicie działa mi na nerwy.
Zdenerwowała mnie też samo spotkanie Hermiony w gabinecie dyrektora i całkowicie rozumiem jej wybuch.
To teraz najważniejsze, w końcu pojawiają się Harry i Ron!
Liczę,że w kolejnym rozdziale będzie ich więcej ^^
Czekam na kolejny i weeny ;*
~gwiazdeczka
Cóż, Astoria jest specyficzną postacią, niezwykle zróżnicowaną, zresztą, okaże się to jeszcze w kolejnych rozdziałach :))
UsuńTak, owe spotkanie miało być kulminacją emocji, cieszę się, że wszyło!
Dziękuję za komentarz <3
Przeczytałam już wczoraj, ale nie skomentowałam. Przepraszam, przepraszam. Czyta się naprawdę wspaniale. Podobają mi się złożone relacje Draco i Hermiony. Już dawno nie widziałam ich w tak dobrym kontakcie. Szkoda mi trochę Astorii. U Ciebie ją lubię gdyż nie kreujesz jej jak zwykłej suki, gdzie inaczej jest pokazywana, chociaż teraz to już sama nie wiem.
OdpowiedzUsuńI ta końcówka.
O rety! Rety!
Nie masz pojęcia jak ja na nich długo czekałam.
Harry i Ron!
Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?
Nie masz pojęcia jak niecierpliwie będę czekać na ciąg dalszy.
ściskam mocno!
Dziękuje za miłe słowa! <3
UsuńJak pisałam wyżej, Astoria mimo że jest postacią drugo-, a nawet trzecioplanową, to staram się ją wykreować jak najlepiej!
W kolejnych rozdziałach będzie już tylko więcej Harry'ego i Rona!
Jestem i ja!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze jestem zaskoczona faktem, że ludzie z ministerstwa wiedzieli o lekarstwie dla Narcyzy i nic nie mówili! Tak się nie robi... może gdyby Hermiona była ministrem wszystko wyglądałoby inaczej?
Scena z Luną jest dość smutna i szkoda, że dziewczyny nie mogą się dogadać. Lubię Lunę i to bardzo... oby się wyjaśniło.
Końcówka zaskakująca i zapierająca dech w piersiach, dlatego lecę dalej!
Tak, gdyby Hermiona była Ministrem... ;))) Prawda, powiem Ci tylko tyle, kocham kanon :D To chyba już rozwiewa wszelkie wątpliwości.
UsuńTym rozdziałem chciałam w sumie pokazać, że Ministerstwo niestety działa źle, że źle dobrani doradcy mogą sprowadzić na inteligentnego i bardzo doświadczonego człowieka, jakim jest Kingsley, zło, sprawić, że będzie on podejmował naprawdę przykre w skutkach działania...
Dziękuje za komentarz! <3