wtorek, 20 lutego 2018

Rozdział 40

Witajcie, kochani!
Nie będę ukrywać, że ten rozdział pisało mi się chyba najciężej ze wszystkich, stąd znów tak długo zwlekałam z jego publikacją. Ostatecznie jednak jestem z niego bardzo zadowolona, jest w nim to wszystko, co musiało zostać ujęte. Do końca części trzeciej zostało jeszcze raptem pięć rozdziałów, a całego tomu pierwszego tylko dziesięć... 
Żałuję, że tak mozolnie idzie mi prowadzenie tej historii, niestety, ostatnio jakoś nie potrafię odnaleźć w sobie chęci do pisania... Jednakże, jak mówiłam już niejednokrotnie, choćbym na głowie miała stanąć, to Wschód słońca zostanie ukończony... Także nie ma co się martwić ;))
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba, nie ukrywam, że liczę na Wasze opinie, chciałabym je poznać. 
Chciałabym również przeprosić tutaj wszystkich u których od miesięcy nie pojawiałam się na blogach, jeszcze dziś zacznę wszystko nadrabiać i na pewno ponownie się u Was pojawię! 
Pozdrawiam Was gorąco, 
Charlotte

***

Krocząc w bezruchu

Witamy w narcyzmie,
Jesteśmy zjednoczeni pod naszą obojętnością
~ The Chainsmokers, Sick boy

Nadchodzi wiosna.
Uważnie wpatruję się w oszronione drzewa i pozwalam sobie na chwilę zadumy. Śnieg już niemal stopniał, gdyby tylko to samo mogło stać się z problemami, które nadchodzą.
Świat budzi się z długiego, pełnego mroku snu. Niestety, wraz z nim budzą się demony…. Zima to najlepsza pora na knowania, rozgrywki, nieczyste zagrania… Wiosna to najlepsza pora na realizację swoich planów…
Zeszłoroczna wiosenna trawa była usłana ciałami poległych, tegoroczna spłynie krwią…. 

***

Ciężko jest mi patrzeć na Ginny Weasley. Ta młoda dziewczyna zgubiła wszystkie wartości, w które niegdyś tak bardzo wierzyła. Z bólem spoglądam na jej oschłe słowa, chłodne zachowanie… Wciąż pamiętam tę zagubioną po wojnie dziewczynę. Odnalazła siebie dzięki wsparciu przyjaciół. Przykro mi, że jej sposobem na walkę ze wspomnieniami, stało się całkowite zatracenie w sobie…
Ginny Weasley stała się egoistką, tak bardzo żałuję, że musiało do tego dojść.
– Szkoda, że nie ma już śniegu – mamrocze. Smętnie dłubie czubkiem buta w małej zaspie, która jeszcze się nie roztopiła. Gdzieniegdzie widać jeszcze ślady zimy, ale niewiele jest już takich miejsc. Słońce, które od kilku dni świeci nieprzerwanie, rozpuściło już niemal cały śnieg zalegający na błoniach i w Hogsmeade. W Wielkiej Brytanii kwitnie już wiosna.
– Lubię wiosnę. – Wzrusza ramionami Blaise. Siada na jednym z kamiennych schodków prowadzących w dół zbocza i unosi twarz ku słońcu, aby to mile łaskotało jego policzki.
– Wiosna źle mi się kojarzy…
Blaise otwiera jedno oko, by zobaczyć, co właśnie robi Ginny. Dziewczyna stoi oparta o murek, zaledwie dwa stopnie wyżej, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i nieobecnym wyrazem twarzy. Ginny jest niezwykle… specyficzna. Wcześniej wydawała mu się hardą dziewczyną o wielkim poczuciu humoru i sile umysłu… Teraz jednak, po tych kilku miesiącach bliższego poznawania jej, jest w stanie stwierdzić, że Ginny jest zupełnie inna. Odcięta, chłodna, niedelikatna… Jest pewien, że tę zmianę wywołała w niej wojna. Boli go to, że nie potrafi sprawić, aby dziewczyna znów starała się taka jak kiedyś… Potrafi wywołać jej uśmiech; ale nie jest to uśmiech szczęśliwej, zadowolonej osoby, raczej słodki uśmiech, za którym kryje się dystans. Chciałby przełamać tę barierę, ale czuje, że nigdy to nie nastąpi. Ginny ciągle go odpycha, w takich momentach Blaise ma ochotę wykrzyczeć jej prosto w twarz, że jest egoistką.
– Zeszłoroczna wiosna była…
– Straszna, krwawa, pełna koszmarów. – Ginny wchodzi Blaise’owi w słowo, gwałtownie odwracając głowę w jego kierunku. Mierzą się spojrzeniami przez dłuższą chwilę, aż w końcu to dziewczyna zrywa kontakt wzrokowy. Blaise marszczy brwi, to dla niej nietypowe.
Każdy kryje w sobie emocje, ale Blaise jest pewien, że Ginny ukrywa przed światem zbyt wiele. Chciałby jej pomóc, tak jak wtedy, gdy znalazł ją zapłakaną, stojącą w deszczu. Od tamtej pory minęło jednak już kilka miesięcy, a między nimi zrodziła się bariera, którą on usilnie stara się przekroczyć, a którą ona ciągle odbudowuje.
– Ciekawe czy w maju – chrząka – odbędą się uroczystości upamiętniające poległych… Czy będą przemówienia; Ministra, może Pottera… – mówi ostrożnie Blaise.
Ginny spogląda na niego surowym wzrokiem.
– Nie powinno cię to interesować, Blaise. Nie masz, kogo wspominać…
Blaise nie wie, co boli go bardziej; słowa dziewczyny, czy jej pozbawiona wyrazu twarz. Czuje, że serce bije mu zbyt szybko i prawie zaciska dłonie w pięści. Stara się jednak powoli uspokoić. Znów usprawiedliwia Ginny, jak zwykle z resztą. Może nie jest świadoma tego, że niektóre jej słowa i czyny go ranią.
Postanawia nie odpowiadać. Wstaje i zrównuje się z Ginny. Będąc tak blisko odczuwa potrzebę złapania jej za rękę, dotknięcia jej włosów, przytulenia… Nie pozwala sobie jednak na takie zachowanie, wie, że zostałby przez dziewczynę ponownie odrzucony…
– Wracamy do zamku?
Ginny kiwa głową i razem ruszają ku górze. Kamienne schodki są wyjątkowo śliskie, dlatego Blaise stara się iść powoli za Gryfonką, aby w razie czego móc ją złapać. Właściwie to chciałby ją złapać… Wyobraża sobie jak ta wpada wprost w jego ramiona, a on opuszkami palców powoli przesuwa po jej policzku. Spogląda w jej ciemne, czekoladowe oczy i w końcu ją całuje… Niestety, taka sytuacja nie mam miejsca… Całą drogę pokonują szybko i sprawnie. Blaise nawet nie wie, kiedy docierają do głównego wejścia.
– Mam taką jedną… – przerywa Ginny, nagle uderzona łokciem przez szybko idącą osobę. Marszczy brwi, słysząc ciche przepraszam.
– Czy to była Luna? – pyta Blaise, spoglądając za oddalającą się drobną, kobiecą sylwetką.
– Owszem – odpowiada znużonym głosem Ginny.
Blaise kątem oka przygląda się jej badawczo.
– Nie widziałem żebyście ostatnio rozmawiały… Właściwie to Luna chyba już z wami nie spędza czasu… Ani z tobą, ani z Granger, prawda?
Ginny wzrusza ramionami.
– Nie wiem, o co jej chodzi, Blaise. Po prostu odcięła się od nas bez wyraźnego powodu…
Blaise marszczy brwi, jest niemal pewien, że głosie dziewczyny słyszy szczery żal.

***

Poniedziałek aż nadto dłuży się Pansy. Już od rana napotyka liczne przeszkody; siedząc wczoraj do późna z trudem udaje jej się wstać, spóźnia się na śniadanie, gubi swój esej z eliksirów, a także – co jest chyba najgorsze ze wszystkich – oblewa egzamin z transmutacji…
Dzisiejszego dnia już chyba nic nie zdenerwuje ani nie rozdrażni Pansy. Nie jest w stanie wyobrazić sobie, by mogła mieć jeszcze większego pecha… Nie dziwne jest więc to, że gdy następuje na jeden ze schodków, dopiero co wyczyszczonych przez woźnego, jest zupełnie zaskoczona. Perfekcyjnie wypolerowany marmur jest niezwykle ślizgi i dziewczyna zsuwa się na sam dół, zupełnie obijając sobie pupę.
– Pansy…? – pyta ostrożnie Dafne. – Nic ci nie jest?
Dafne stoi wraz z Astorią nieopodal wejścia do Pokoju Wspólnego, a na jej twarzy maluje się niemały szok i lekkie przerażenie. Szybko podchodzi do przyjaciółki, by pomóc jej wstać i pozbierać książki. Pansy milczy, ale jest niemal purpurowa z wściekłości. Jej nowa spódnica została zniszczona, a jej duma niezwykle ucierpiała. Podnosi się jednak z gracją, starając się ukryć fakt, że wszystko ją boli. Czuje, że musiała rozedrzeć sobie łokieć, bo ten piecze ją niemiłosiernie.
– Zawsze wiedziałam, że woźny to stary, niemyślący dziad – mamrocze Astoria. – Na pewno wszystko w porządku?
Pansy bierze głęboki oddech i w końcu odbiera swoje podręczniki od dziewcząt z lekkim, ale nieszczerym uśmiechem.
– Poradzę sobie, dziękuję.
Dafne dziwnie marszczy brwi, wyczuwa w słowach Pansy zbyt dużą oschłość i jest nią zaintrygowana. Czy stało się coś, o czym Pansy nie ma zamiaru im opowiedzieć?
– Będziemy teraz siedzieć przy kominku… Tracey już na nas czeka – zauważa Dafne, a Pansy kiwa głową.
– Dołączę do was, gdy tylko się przebiorę.
Pansy uwielbia swoje przyjaciółki, ale w ostatnich tygodniach nieco oddaliła się od nich… Większość czasu spędza teraz z chłopakami albo – co dziwne – z Hermioną… Jest niemal pewna, że temat Granger zostanie teraz poruszony i to niejednokrotnie, czego wolałaby uniknąć… Naprawdę nie chce angażować się w żadne konflikty, zwłaszcza ten które są między Astorią a Draco… Pansy zauważa jak Astoria wodzi za chłopakiem smętnym wzrokiem, widzi również, że zbyt często skupia swoją uwagę na Hermionie… Nie dziwi się, że Astoria ma żal do Draco, ale nie powinna mieszać w to wszystko Granger. Czuje, że nadchodzące spotkanie nie przebiegnie pomyślnie, a tak bardzo chciałaby tego uniknąć…
– Teraz wyglądasz o niebo lepiej – zauważa Dafne i mruga do niej żartobliwie.
Tracey śmieje się cicho, chowając twarz w poduszce. Jej włosy plączą się teraz wokół niej nadając jej wygląd słodkiej, delikatnej dziewczyny.
– Dafne opowiedziała mi o twoim małym zjeździe po schodach… Naprawdę, nie wiem, kto w ogóle wpadł na pomysł, aby pastować schody, wiedząc, że tą drogą będą wracać uczniowie z kolacji!
Pansy wzrusza ramionami.
– Filch musi mieć naprawdę nudne życie, skoro w ten sposób zapewnia sobie rozrywkę.
Tym razem to Astoria zaczyna się śmiać i Pansy skupia całą swoją uwagę właśnie na niej. Siedzi na kanapie z delikatnie skrzyżowanymi nogami, na kolanach opiera swoje dłonie, a plecy ma wyprostowane. Bije od niej gracja i delikatność, w tym momencie niezwykle przypomina swoją matkę, którą Pansy zna całkiem dobrze. Jedyna różnica w wyglądnie Pani Greengrass a Astorii to wyraz twarzy… Astoria zawsze uśmiecha się delikatnie, grzecznie. Kąciki jej ust są lekko uniesione ku górze, ale nie za bardzo, a oczy lekko przymrużone jakby bycie w danym miejscu sprawiało jej niezwykłą frajdę. Jej matka natomiast przypomina nieco Narcyzę Malfoy, niemal nigdy się nie uśmiecha, zawsze i na wszystkich patrzy z góry, z wyraźnym dystansem i chłodem w oczach, takie samo spojrzenie ma również Dafne. Mimo że dziewczęta są siostrami to są niezwykle różne; starsza Dafne to silna, młoda kobieta, która nie spocznie dopóki nie wygra, młodsza Astoria to słodka dziewczyna, która jest delikatna niczym ptak i która nigdy nie musi walczyć o cokolwiek, bo wszystko otrzymuje na tacy…
Prawie wszystko… Nie otrzymała miłości od Draco Malfoya.
Pansy mało co się odzywa, jedynie od czasu do czasu przytakuje lub mamrocze pod nosem kilka słów, tak że dziewczęta z trudem ją rozumieją. Gdy w końcu jednak temat schodzi na chłopców Pansy wie, że teraz już nie uda jej się uniknąć odpowiedzi…
– Czy to prawda, że coś łączy Draco i Granger? – pyta niespodziewanie Tracey.
Pansy przez dłuższy czas nie odpowiada, nie do końca wiedząc jak zgrabnie przedstawić całą sytuację… W tej chwili chciałaby uciec jak najdalej stąd…
– Nawet nie zaprzeczaj, Pansy – mówi twardo Dafne. – To zbyt dziwne… Draco zostawia Astorię, choć przecież jest doskonałą partią na jego przyszłą narzeczoną! Godzinami przesiaduje w bibliotece lub zupełnie znika… Siedzi z Granger na prawie wszystkich lekcjach, szepcze do niej jakieś słówka i chodzi z nią na spacery! Więc nawet nie próbuj zaprzeczyć!
Pansy unosi hardo głowę, a później wzrusza ramionami.
– Nie mnie oceniać, co ich łączy. A skoro relacja Draco i Hermiony nie powinna interesować mnie, to tym bardziej nie powinna interesować was.
Astoria marszczy brwi.
– Mówisz do niej po imieniu? – pyta wyraźnie zaciekawiona. Chce sprawić, że Pansy straci rezon, ale tak się nie dzieje. Zbyt wiele razy Pansy musiała knuć, snuć plany i myśleć przebiegle. Nic nie sprawi już, że nie będzie wiedzieć, co odpowiedzieć.
– Miałam okazję całkiem dobrze ją poznać – mówi Pansy zmyślnie przeciągając słówka. – I jestem z tego szczerze zadowolona, dawno nie spotkałam tak interesującej osoby.
Tracey prycha niczym rozjuszona kotka. Niemal podrywa się z fotela, by stanąć twarzą w twarz z Pansy i móc wygarnąć jej wszystko, co ciśnie jej się właśnie na usta.
– Nie zapominaj, z jakiego jesteś domu, Pansy, i jakiej jesteś krwi… Zwłaszcza teraz, gdy znów robi się dość… gorąco.
Pansy unosi dumnie głowę.
– W moich żyłach płynie krew Parkinsonów, ale nie zawsze trzeba podążać śladem swoich przodków. – Gdy mówi patrzy każdej kolejno w oczy.
– A jeśli ich śladem podążą twoi przyjaciele? – pyta ponownie Tracey. Dafne ani Astoria nie odzywają się słowem, rozmowa schodzi na niewłaściwy tor… Ten temat jest zbyt niebezpieczny, by mówić o nim tak jawnie i głośno. Tracey jednak zawsze należała do tych, którzy najbardziej podburzali innych.
Pansy uśmiecha się delikatnie nim odpowiada, a każde jej słowa jest niezwykle pewne i dokładnie wyważone.
– Sądzę, że moi prawdziwi przyjaciele już wybrali odpowiednią drogą. Jestem pewna, że się na niej z nimi spotkam. 

***

8 marca 1999
Wszystko jest coraz bardziej skomplikowane… Z każdym dniem atmosfera w Pokoju Wspólnym się zagęszcza, niektórzy mówią cicho o tym, że dla bezpieczeństwa może lepiej jest zaangażować się w… te działania. Inni za to nie chcą nawet o tym słyszeć… Już raz poparliśmy nie tych, co trzeba… Jedni zrobili to z własnej woli, inni zostali do tego przymuszeni… Jedno jest jednak pewne, jeśli dojdzie do wojny stanę po stronie Hermiony. Wiem, że Parkinsonowie tym razem mają zamiar zachować neutralność, choć Pansy szepcze o tym, że ona będzie walczyć wraz ze mną. Blaise i Teo są w nieco bardziej skomplikowanej sytuacji, obaj są głowami swych rodów… Mówią o neutralności, choć wiem, że na pewno również będą walczyć tam, gdzie ja.
Nie obawiam się o Greengrassów, oni zawsze pozostawali obojętni na wszystko, co się dzieje, choć wiem, że skrycie popierali Voldemorta. Jednakże teraz nie ma Voldemorta, a śmierciożercy zabijają tych, których oni przecież znali od wielu, wielu lat. Nie sądzę, aby opowiedzieli się po stronie tych, którzy mordują ich przyjaciół, właściwie dalekich krewnych, bowiem James Multon był kuzynem Pani Greengrass.
Najbardziej martwią mnie jednak ci, którzy już wcześniej mieli powiązania ze śmierciożercami, a którym cudem udało się ostatnio uniknąć Azkabanu… Boję się, że kierowani strachem Davisowie, Flintowie, Higginsowie poprą tego, kto teraz dowodzi śmierciożercami i wciągną w to wszystko moich przyjaciół… Pansy już wspomniała mi o dzisiejszej dziwnej rozmowie z Tracey… Ona zawsze zbyt gwałtownie podejmowała decyzję i jestem niemal pewien, że jeśli tylko któryś ze śmierciożerców pojawiłby się u niej z propozycją dołączenia, bez wahania by się zgodziła. Zrobiłaby to nawet nie tyle, co z chęci zaangażowania się w sprawy, które naprawdę są jej bliskie, a z czystej żądzy zemsty… Tracey bardzo przeżyła to, że jej ojciec spędził w Azkabanie trzy miesiące po bitwie o Hogwart.
Obawiam się, co może nastąpić… Zwłaszcza, że jeszcze nie nastąpił ten najważniejszy moment… Śmierciożercy jeszcze nie wykorzystali planów Azkabanu, które udało im się wykraść.
Draco

***

Gdy Draco przychodzi do biblioteki przy stoliku już dawno siedzi Hermiona. Jest jak zwykle tak bardzo skupiona na swoim wypracowaniu, że go nie zauważa… Może to i dobrze. Draco ma czas, by spróbować się uspokoić; jego policzki są zbyt czerwone, dłonie za bardzo się trzęsą, a oddech jest nader szybki, by można było zrzucić winę na stres związany z lekcjami.
Bierze głęboki oddech i rusza w kierunku wolnego fotela. Nie wita się z Hermioną, nie chcąc jej przerywać, jedynie cicho siada na swoim miejscu i starając się zrobić jak najmniejszy hałas, wyjmuje przybory i zabiera się za odrabianie pracy domowej.
W kompletnej ciszy mija im następne pół godziny. W końcu Hermiona odkłada pióro i uśmiecha się szeroko do Draco.
– Dzięki – mówi lekko skrępowana. – Niemal zgubiłam myśl, ale dzięki tobie napisałam wszystko tak jak chciałam.
Draco śmieje się i wzrusza lekko ramionami.
– Ja tylko siedziałem cicho.
Hermiona przygląda mu się uważnie. Ma wrażenie, że dziś jest w nim coś… innego. Bardziej dziwnego i smutnego niż zazwyczaj. Nie panując do końca nad swoim ciałem wyciąga dłoń i chwyta jego; leżącą swobodnie na stoliku. Łączy swoje palce z jego i przez dłuższą chwilę się w nie wpatruje. Czy kiedykolwiek sądziła, że z taką swobodą przyjdzie jej rozmawiać z Draco? Czy kiedykolwiek, choć raz, przeszło jej przez myśl, że dotykanie go sprawi jej przyjemność? Niemal przymyka oczy, czując jak Draco kciukiem głaszcze jej knykcie. Uwielbia jego bliskość, spojrzenia… Nie interesuje jej to, że są w zatłoczonej bibliotece i w każdej chwili ktoś może zobaczyć, że coś między nimi iskrzy… Po prostu chciałaby zachować ten moment już na zawsze w swojej pamięci.
– Jak się trzymasz? – szepcze Hermiona, choć przecież wcale nie musi. Czuje jednak, że cichy głos, który dotrze tylko do uszu Draco, zdecydowanie bardziej pasuje do tej intymnej chwili.
Draco nie odwraca wzroku, pozwalając, by Hermiona dostrzegła w nich ten sam smutek i żal, który rozsadza go od wewnątrz. Nagle na jego głowę spadło mnóstwo problemów; zaginięcie matki, napięta sytuacja z kolegami z domu, bolące przedramię… A także strach o nią. Nawet nie wyobraża sobie, by mógł przez swoje bezmyślne zachowanie ją stracić.
– To wszystko jest… bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydawać. – Wzdycha Draco i opiera głowę fotel.
– Czy… – Chrząka. – Czy boli cię twoje… znamię? Widziałam jak kilkakrotnie łapałeś się za nie na lekcjach…
Draco nie widzi sensu w ukrywaniu prawy, dlatego tylko kiwa głową.
– Raz śmierciożercą, na zawsze śmierciożercą – mówi gorzko, a Hermiona ma ochotę zapłakać słysząc ton jego głosu.
Chwilę siedzą w ciszy, gdy w końcu Draco puszcza dłoń Hermiony; gwałtownie i całkiem niespodziewanie. Dziewczyna unosi głowę zupełnie zaskoczona jego zachowaniem.
– Lepiej żeby nie widzieli nas razem… Zwłaszcza twoi przyjaciele. Słyszałem już plotki, nie chcę żeby mówiono coś, co… mogłoby cię zranić.
Chłopak nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego słowa odbierają Hermionie oddech. Dziewczyna nie wie już nawet czy to jawa, czy sen… Ta chwila zdaje się być zbyt odległa, by mogła być czymś rzeczywistym. Jest jednak tak piękna, że Hermiona chce by nigdy się nie kończyła.
– Gryfonów trudno złamać, Draco. – Jego imię na jej ustach brzmi zbyt łagodnie. – A poza tym wielokrotnie już radziłam sobie z pomówieniami, nie są one czymś, co spędza mi sen z powiek.
Draco uśmiecha się ironicznie, słysząc jej słowa.
– Raz Gryfonką, na zawsze Gryfonką – mówi, czym wywołuje u niej głośny śmiech.
Przypatrują się sobie przez dłuższą chwilę; ani ona, ani on nie lubią rozmawiać o emocjach, nie o swoich… Wiedzą jednak, że właśnie teraz jest ten najodpowiedniejszy moment… Zwłaszcza, że dziś mija tydzień od ich pocałunku… Chwili, która wciąż staje im przed oczami; która śni im się po nocach; której znów tak bardzo chcieliby doświadczyć…
Zaczynają niemal jednocześnie, co sprawia, że cała niezręczność, która początkowo im towarzyszyła, całkowicie znika.
– Może zacznij pierwszy… – proponuje Hermiona, a Draco niemal czuje, jak wszystkie kolory odpływają z jego twarzy.
Chrząka i dopiero po chwili zaczyna:
– Wtedy w sali zaklęć… Tamta sytuacja… Jeśli w jakikolwiek sposób sprawiłem, że poczułaś się dziwnie lub po prostu masz co do tego mieszane uczucia, to bardzo, bardzo cię za to przepraszam… Nie panowałem do końca nad sobą. Nie chciałem, żeby to tak wyszło, ale… nie ukrywam, że była to najlepsza rzecz, jaka ostatnio przydarzyła mi się w życiu.
Draco wpatruje się w zamglone oczy Hermiony. Nie jest do końca pewien, czym jest to spowodowane. Ma również nadzieję, że jej milczenie jest dobrym znakiem, bowiem kontynuuje:
– Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek się z tobą zaprzyjaźnię… Że kiedykolwiek poczuję do ciebie coś więcej, ale wydaje mi się… Właściwie to jestem pewien, że się w tobie…
Draco przerywa gwałtownie i łapie się za głowę.
– Merlinie! Wiem, że to nie jest odpowiednie miejsce na taką rozmowę, ale muszę ci to powiedzieć. Mam już dosyć, tego ciągłego udawania, że mnie to nie rusza, że jesteś mi obojętna… Cholera, Granger, zależy mi na tobie. I wiem, że pewnie teraz myślisz o tym, że jestem żałosny, ja sam tak o sobie myślę i wiem, że przecież dopiero co udało nam się pokonać lata nienawiści, ale… Ale nie umiem już dłużej w sobie tego trzymać. Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu, nie wiem jak to się stało, nie wiem, kiedy to się stało, tak po prostu jest… I może jestem egoistą mówiąc ci to wszystko tutaj i stawiając cię w tak pieprzenie trudnej sytuacji, ale wiem, że jeśli nie powiedziałbym ci tego dzisiaj, nie powiedziałbym tego już nigdy!
Draco unosi głowę i uważnie ocenia wyraz twarzy Hermiony. Dziewczyna siedzi prosto i sztywno, ale na jej ustach błąka się blady uśmiech. Gdy się odzywa, Draco niemal przestaje oddychać, czekając na jej słowa.
– Nie wiedziałam, że potrafisz być tak wewnętrznie rozdarty, Malfoy – mówi ciepło, chcąc nieco załagodzić sytuację.
Wstaje z miejsca, ostrożnie podchodzi do Draco i kuca tuż przed nim. Jej serce bije jak szalone, ale każdy jej czyn emanuje pewnością, nawet wtedy, gdy w obie swoje dłonie ujmuje dłonie Draco.
– Wydaje mi się, że czuję to samo… Może nawet bardziej chaotycznie niż ty… To dziwne i takie obce, ale… miłe. Mam wrażenie, że poznałam cię już, Draco, i chyba naprawdę polubiłam cię takim, jakim jesteś… Bez masek, z całą ironią, ranami i ciężkimi doświadczeniami. Uważam cię za przyjaciela i może nawet kogoś więcej… – szepcze cicho Hermiona.
W tym samym momencie uśmiechają się do siebie całkiem szczerze, z pełnym zrozumieniem.
Gdy godzinę później wspólnie opuszczają bibliotekę, idą znacznie bliżej siebie niż zazwyczaj, a gdy mają się rozejść, Draco nieśpiesznie pochyla się w kierunku Hermiony i całuje ją w policzek. Później mruczy cicho do jej ucha;
– Podobają mi się twoje włosy…
Te słowa sprawiają, że przez całą drogę do wieży Gryffindoru na ustach dziewczyny maluje się szeroki uśmiech, którego nic nie jest w stanie zmniejszyć.

***

9 marca 1999
Czasami trzeba być egoistą. Bo gdybym nie myślał tylko o sobie, gdyby nie zapragnął wyrzucić z siebie emocji, które od tak dawna w sobie tłamszę, nigdy nie dowiedziałbym się, że Granger czuje dokładnie to samo.
Nie potrzebuje definicji, nie potrzebuję wyznać, wystarczy mi jej bliskość i delikatny dotyk, aby wiedzieć, że jestem w stanie przezwyciężyć wszystko.
Merlinie, tak bardzo dziękuje Ci za to, że postawiłeś na mojej drodze Hermionę Granger.
Draco

***

W czarodziejskim świecie brakuje szczęścia już od dawna. Ciągle następują mroczne dni, które gaszą ogień nawet w sercach tych najbardziej niewinnych. Jednak nadzieja nigdy nie opuszcza ludzi, którzy są przeze mnie obserwowani… Nadzieja wręcz rozsadza serca i umysły wszystkich moich ulubieńców. Zwłaszcza cieszy mnie szczęście Hermiony i Draco… Teraz wreszcie wiedzą, że mają siebie i mogą liczyć na swoje wsparcie. I choć nie powiedzieli sobie tych dwóch słów, których każdy przecież oczekuje, ja wiem, że jest to niepotrzebne. Liczą cię czyny, liczą się gesty, liczy się wsparcie.
A to wszystko mają oni.
Nawet teraz, kiedy Hermiona spogląda na zwiniętą kartkę papieru trzymaną w dłoniach, czuje, że może liczyć na Draco.
– Dyrektor McGonagall wzywa mnie i wiele innych osób… – mówi cicho. – Boję się, że usłyszę coś, czego bym nie chciała…
Draco zeskakuje z parapetu i podchodzi do niej bardzo blisko. Znów są w opuszczonej klasie, to ich miejsce. Tu bez obawy, że ktoś ich podsłucha, mogą mówić o wszystkich swoich lękach.
– To spotkanie może dotyczyć ostatnich działań śmierciożerców i kroków, jakie ma zamiar poczynić Ministerstwo.
– Dlaczego więc nie zaproszono także ciebie?
– Wiesz, dlaczego – mamrocze Draco. – Jeśli cokolwiek stanie się w zamku, jeśli szkoła zostanie zaatakowana, jestem pierwszym podejrzanym…
Hermiona bierze głęboki wdech i marszczy brwi.
– Nie chcę brać w niczym udziału – mówi twardo, a Draco zdaje się być zaskoczony. – Mam już dosyć walki, cierpienia i bólu. Nie chcę znów płakać za tymi, którzy odejdą w kolejnej wojnie… Zbyt ciężko było mi pozbierać się po tej ostatniej.
– Co ty mówisz? Jesteś Hermioną Granger, zawsze martwisz się o innych, walczysz o lepszy świat…
Hermiona prycha zdegustowana, a jednocześnie zasmucona.
– Walczyłam w jednej wojnie o przyjaciół, rodzinę i lepszy świat… A co mi to dało? Straciłam przyjaciół, rodzinę, a świat stał się jeszcze gorszy… Może pora pomyśleć o sobie… – mówi, choć kolejne słowa z trudem przechodzą jej przez gardło.
Draco podchodzi do niej jeszcze bliżej i całuje ją w czoło, czym zaskakuje zarówno siebie jak i ją.
– Dzisiaj biblioteka jest dłużej czynna. Będę siedzieć tam, gdzie zawsze, gdy spotkanie dobiegnie końca, przyjdź. Jeśli tylko będę w stanie, pomogę ci. Chciałbym móc przy tobie być…
Hermiona kiwa tylko głowę, odrętwiała z wszystkich emocji, które z trudem w sobie kryje. Do drzwiami gabinetu dyrektor McGonagall puka spóźniona o dobre dziesięć minut. Przez długą chwilę stała na korytarzu, analizując czy na pewno chce tutaj być…
Gdy słyszy ciche proszę, delikatnie naciska klamkę i jej oczom ukazuje się bolesny widok. Gabinet został jakby poszerzony i zamieniony w wielką salę obrad. Wszystkie krzesła są zajęte przez, tak jak przeczuwała, tych którzy walczyli w Bitwie o Hogwart… U szczytu stołu siedzi Minister Magii, a tuż obok niego kolejno dyrektor McGonagall, szef Biura Aurorów i nauczyciele obrony przed czarną magią i transmutacji.
– Jesteś już, Hermiono – mówi Kingsley. – Martwiliśmy się, czy na pewno dotarł do ciebie list.
Hermiona wpatruje się w puste miejsce u szczytu stołu, tuż na wprost Ministra.
– Proszę siadać, panno Granger. – Dyrektor McGonagall zdaje się być zirytowana. – Czas nas nagli, a jest wiele rzeczy do omówienia…
Hermiona pokonuje odległość dzielącą ją od krzesła z bólem. Ma wrażenie, że każdy krok, który stawia jest męczarnią, ledwie powstrzymuje się przed wzdrygnięciem.
Minister odchrząkuje głośno i podnosi się ze swojego miejsca.
– Dziękuję wszystkim za przybycie… Zapewne wiecie już, dlaczego zaproszono was na to spotkanie. Uznałem, że stosowne będzie omówienie z wami pewniej kwestii nim ta zostanie za kilka dni podana do wiadomości publicznej.
Po dyrektorskim gabinecie przebiega cichy szmer. Ginny szepcze coś do Neville’a a ten stara się to przekazać Hermionie, lecz ta kręci tylko głową. Czeka, co ma do powiedzenia Shacklebolt.
– W ostatnim czasie Prorok Codzienny donosi o wielu atakach śmierciożerców… Niektórzy uznają je za propagandę, mając na celu zastraszyć społeczeństwo, inni wierzą w nie całkowicie. Niestety, ciężko mi to wyznać, ale wszystkie te ataki są autentyczne, a śmierciożercy naprawdę powrócili. Co należy również zaznaczyć, są w faktycznym posiadaniu planów Azkabanu, które mogą w przyszłości pozwolić im na zaatakowanie więzienia…
Hermiona zagrywa wargi niemal do krwi, chcąc powstrzymać słowa, cisnące się jej na usta. Katem oka widzi Ginny, która nie panuje tak bardzo nad swoimi emocjami.
– Jak mogliście do tego dopuścić! – Niemal wykrzykuje te słowa Ginny. – Wszyscy ci zaufaliśmy, Kingsley, a ty nas zawiodłeś…
– Panno Weasley, proszę o spokój… – odzywa się pani dyrektor. – I proszę nie zapominać, że zwraca się pani do Ministra Magii, należy okazać mu szacunek.
Kingsley kręci tylko głową.
– Minerwo, ona ma rację… Sytuacja jest niezwykle ciężka… Ministerstwo potrzebuje waszej pomocy… W ostatniej wojnie zginęło zbyt wielu wyśmienitych aurorów. Nasze siły są zbyt drobne, abyśmy zdołali odpowiednio zabezpieczyć szkołę, Ministerstwo i Azkaban… Nie możemy również liczyć na wsparcie innych państw, gdyż i one są trawione przez epidemię, którą wywołali śmierciożercy. Wielka Brytania może liczyć tylko na siebie, a wiadomo, że to my przyjmiemy najmocniejsze uderzenie.
– Dokąd pan zmierza, panie Ministrze? – pyta Hermiona, uprzejmie wchodzi mu w słowo.
– Wszyscy walczyliście w Bitwie o Hogwart, to w głównej mierze dzięki wam udało nam się wygrać. Chciałbym prosić abyście i tym razem do nas dołączyli. Szkoła pozostanie niemal bezbronna, jeśli nie udzielicie nam wsparcia…
– Oczekuje pan, że wstąpimy do Zakonu Feniksa? – dopytuje Neville, a Hermiona spogląda na niego kątem oka.
– Proszę was, abyście wspomogli mnie w jego reaktywacji… Abyście, jeśli będzie taka konieczność, chronili szkołę i tych, którzy sami nie są w stanie się obronić… Uznałem, że lepiej skierować swoje słowa do was osobiście, niżeli w zwykłym oświadczeniu, które wyda Prorok… Chciałbym również prosić was o to, abyście przekonali swe rodziny, że wspólna walka jest niezwykle istotna… Zakon musi zostać odnowiony w przeciwnym wypadku czeka nas zguba. Śmierciożerców z dnia na dzień przybywa, a aurorów jest niewielu. Nie uda nam się stawić im wszystkim czoła, a jeśli przegramy, jeśli Ministerstwo upadnie, upadnie cały magiczny świat…  Nikt już nie dyryguje śmierciożercami, nie ogranicza ich Ten–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać… Wszystko co robią, ma na celu jedno; oczyszczenie świata z – jak oni to określają – zdrajców krwi.
Hermiona zaciska mocno dłonie. W jej oczach niemal wzbierają łzy bezsilności… Widzi, że nie tylko ona tak reaguje, myśl o kolejnej wojnie przeraża niejednego z jej kolegów.
– Znów mamy walczyć? Znów mamy pozwolić, aby nasze rodziny szły na śmierć?  Mamy martwić się, czy ktoś wychodząc do pracy na pewno wróci, albo czy nie zostanie zabity podczas snu? Dlaczego do tego dopuściliście? Po Bitwie o Hogwart obiecałeś, że dopilnujesz, aby wszyscy zostali osadzeni w Azkabanie, tymczasem co? Okazuje się, że jednak o kimś zapomnieliście… O kimś, kto był na tyle sprytny, że sięgnął po władzę, zgromadził wokół siebie ludzi i zaczął bezmyślnie zabijać! Ministerstwo wcale nie upadnie… Ono nigdy nie zostało odbudowane. Według mnie to wciąż chaos i nieumiejętnie podejmowane decyzje… Prosicie nas o to, byśmy znów walczyli, bo sami nie jesteście w stanie… Jesteśmy wasza jedyną nadzieją… Co jeśli ja mam już dosyć? Ostatnia wojna odebrała mi zbyt wiele…
Hermiona wstaje od stołu, nawet nie stara się cicho odsunąć krzesła.
– Ja już nie chcę walczyć… Mogę nawet zginąć, ale mam już tego dosyć. Obiecałeś nam, Shacklebolt, obiecałeś nam pokój.
Hermiona kieruje się w kierunku drzwi, jednak zatrzymuje ją głos pani dyrektor.
– Wróć na miejsce, Hermiono, proszę. Wysłuchaj wszystkiego, co ma do powiedzenia Kingsley i wtedy podejmij decyzję. Nie masz przecież w zwyczaju działać pochopnie…
Hermiona zatrzymuje się, jednak nie wraca na miejsce. Stoi przy drzwiach z rękoma luźno ułożonymi wzdłuż ciała.
– Mamy niewielu aurorów, jednak już na początku roku, w obawie o bezpieczeństwo szkoły, umieściłem tutaj dwóje swoich najlepszych ludzi. Znacie ich doskonale, bowiem są to wasi nauczyciele…
Kingsley kieruje dłoń w kierunku profesor Kasjopei Clare, nauczycielki obrony przed czarną magią i Marcusa Faira, nauczyciela transmutacji.
Po sali przebiega szmer zaskoczenia. Nikt nie spodziewał się, że dwoje najbardziej lubianych profesorów to aurorzy.
– Możecie ich nie kojarzyć, gdyż nie walczyli w Bitwie o Hogwart, zostali wówczas oddelegowani do obrony Azkabanu w razie ewentualnego ataku. Są jednak niezwykle uzdolnieni i nie ma wątpliwości, że w razie ataku będą bronić szkoły najlepiej jak to możliwe.
W gabinecie panuje cisza przerywana tylko od czasu do czasu cichymi rozmowami. W końcu głos zabiera Terry.
– Czy nastąpi jakieś spotkanie Zakonu Feniksa? Czy zostaniemy do niego faktycznie włączeni? I kto stanie na jego czele…?
– Dzisiejszego popołudnia zostały wysłane sowy do wszystkich byłych członków i osób, które darzymy wystarczającym zaufaniem, aby móc zaangażować je w działania. Spotkanie odbędzie się już wkrótce w domu jednego z członków Zakonu… Nie ma możliwości jednak, abyście wszyscy w nim uczestniczyli. Wciąż jesteście uczniami i nie możecie opuszczać terenu szkoły.
– Jednakże jedno z was, mamy już na uwadze, które… będzie uczestniczyć w każdym spotkaniu i przekazywać wam wszystkie najważniejsze informacje…  – mówi szybko dyrektor McGonagall uważnie spoglądając na Hermionę.
Ginny znów zabiera głos, a w każdym jej słowie niemal namacalna jest wściekłość i żal.
– W takim razie znów odsunięcie nas od działań. Będziemy tutaj tkwić oczekując na atak, który być może nie nastąpi! W tym czasie wy będziecie walczyć poza murami zamku. Ludzie giną, bo nie wiecie jak wyśledzić śmierciożerców, ale oczywiście i tak nie pozwalacie nam sobie pomóc!  
– Nie zostaniecie dopuszczeni do takich niebezpiecznych przedsięwzięć. Śledzeniem śmierciożerców zajmują się aurorzy, a jeśli faktycznie miałoby dojść do bitwy zostaniecie o tym poinformowani.
Hermiona prycha delikatnie, całkiem urażona.
– Poinformowani, ale niewłączeni do działań. Innymi słowy mamy po prostu tutaj siedzieć i karmić się iluzją, że coś robimy, bo w końcu powierzono nam zadanie obrony szkoły, której na dobrą sprawę nie trzeba bronić!
Wiele osób przytakuje Hermionie i Kingsley wraz z McGonagall zdają się być wyraźnie zdenerwowani.
– Jesteście przyszłością tego świata, nie możemy was tak po prostu wysłać na pierwszą lepszą misję! Dodatkowo zbliżają się egzaminy końcowe, musicie się uczuć i brać udział w życiu szkolnym, nie możecie omijać zajęć, tylko po to by walczyć w bitwach! – protestuje pani dyrektor.  Na jej czole pojawia się kilka dużych, podłużnych zmarszczek, które tylko sprawiają, że jej twarz zdaje się być jeszcze bardziej umartwiona i wiekowa.
– Pozostaje jeszcze jedna, ostatnia już kwestia… – mówi cicho Minister. – Możliwe,  że przyszłoby wam zmierzyć się z ludźmi, których znacie, szanujecie i z którym coś was łączyło lub wciąż łączy…
Hermiona wpatruje się uważnie w Kingsleya, czuje, że jej ręce zaczynają się trząść i na drżących nogach wraca na miejsce. Wie, że jeszcze chwila, a osunie się na podłogę. Gdy siada na krześle Shacklebolt wciąż jeszcze nie mówi… Na jego czole pojawia się kropelka potu, która utwierdza Hermionę w przekonaniu, że naprawę wolałaby nie słyszeć kolejnych słów.
– Wszyscy znacie Harry’ego Pottera, to wasz przyjaciel… – odzywa się szef Biura Aurorów. Spogląda na Ginny, której nagle z twarzy odpłynęły wszystkie kolory. – Znacie również Rona Weasleya… Mamy podejrzenie, że to oni odpowiadają za zniknięcie tajnych aktów z Ministerstwa… Od pewnego czasu nie ma z nimi w ogóle kontaktu, a wcześniej ich zachowanie wzbudzało w nas swego rodzaju niepokój. Początkowo zmiany w te były w niewielkim stopniu widoczne, jednakże ostatnio coraz łatwiej można było dostrzec, że dzieje się coś złego… Sądzimy, że panowie Potter i Weasley są pod wpływem Imperiusa lub innego nieznanego nam do końca czaru, bądź eliksiru, który pozwala śmierciożercom na całkowitą kontrolę nad ich umysłami…
Hermiona niemal mdleje, Ginny zdaje się nie oddychać, bo jej twarz nagle stała się dziwnie sina… Czy to wszystko dzieje się naprawdę?
– Naszym priorytetem jest nie tylko pokonanie śmierciożerców, ale również odkrycie przyczyny nagłej zmiany zachowania i niespodziewanego zniknięcia Harry’ego i Rona – mówi Kingsley. – Niestety, ale właśnie zaczęliśmy toczyć kolejną wojnę.
Hermiona opada na oparcie krzesła, z trudem łapie oddech. Właśnie po raz drugi znalazła się w środku walk i czuje, że i teraz będzie musiała wiele poświęcić, aby wygrać…

***

Dwór, w którym znajduje się siedziba śmierciożerców jest duży i sprawia wrażenie fortecy nie do zdobycia. O ile rodowa siedziba Malfoyów wzbudza zachwyt, o tyle stara posiadłość Rosierów wywołuje strach. Mury są czarne niczym heban i niezwykle grube, budynek zbudowano jeszcze w trzynastym wieku, a od tamtego czasu wielokrotnie go przebudowywano, aż w końcu opuszczono na zawsze.
Teraz jednak na nowo toczy się tutaj życie. Spoglądam na marmurowe posadzki, pozłacane gzymsy kominków, drogocenne gobeliny zdobiące ściany… Ciężko jest myśleć, że tak wiekowa budowla stała się miejscem, w którym zalęgło się zło.
Salę balową przekształcono na siedzibę narad. Okna są szczelnie zasłonięte, a jedyne światło, jakie rozjaśnia pomieszczenie to blask bijący z setek świec unoszących się nad głowami śmierciożerców. U szczytu stołu siedzi Rudolf Lestrange, mężczyzna, który rozbudził w każdej obecnej tu osobie żądzę zemsty. Wszyscy mają podobne cele:
Rudolf pragnie pomścić żonę, którą tak bardzo kochał, Bellę. Siedzący po jego prawej stronie Crabbe i Goyle chcą uczcić pamięć swych jedynych synów. Podobne cele przyświecają następcom rodów Macnair, Rookwood, Jugson, Rowle, Selwyn, Yaxley, Carrow, Rosier i wielu, wielu innych. Świat czarodziejów istotnie ma się czego lękać, bowiem pragnący zemsty śmierciożercy, chcący pomścić tych, których odebrało im Ministerstwo, Harry Potter, zdrajcy Malfoyowie, Parkinsonowie, Flintowie, nie boją się nawet umrzeć za pamięć o swych bliskich.
 Nagle drzwi otwierają się szeroko, a do pomieszczeni wchodzą dwie młode, zgrabnie wyglądające kobiety. Jedną z nich jest Victoria Rosier, córka Evana Rosiera, a drugą Sophia Macnair, córka Waldera Macnaira… Tuż za nimi podążają Harry Potter i Ron Weasley.
Śmierciożercy widząc Wybrańca zrywają się ze swych miejsc. Jugson już wyciąga różdżkę, ale Rudolf wytrąca mu ją z ręki jednym ruchem dłoni.
– Panowie Potter i Weasley są dziś naszymi gośćmi – mówi, a w jego głosie pobrzmiewa rozbawienie. Victoria siada po lewej stronie Rudolfa, a miejsce obok niej zajmuje Harry. Sophia i Ron kierują się dalej, by usiąść nieopodal wuja Sophii.
– Musisz się całkiem dobrze bawić, Victorio – zauważa Felicja Rookwood. – Zdajesz się być zadowolona.
Victoria odgarnia swoje włosy na plecy i trzepocze zalotnie, co wywołuje złośliwy śmiech u kilku śmierciożerców.
– Udawanie słodkiej i niewinnej Aurory sprawia mi niezwykłą frajdę – zauważa kobieta. – A najbardziej cieszę się na myśl o tym, że Potter kiedyś obudzi się z myślą, że sypiał ze śmierciożerczynią.
Chcąc dodać nieco teatralności swojemu zachowaniu Victoria odwraca się w stronę zupełnie nieobecnego Harry’ego. Wie, że wszyscy spoglądają na nią uważnie, dlatego najpierw przejeżdża swoim długim paznokciem po kości policzkowej Harry’ego, a następnie żuchwie, by w końcu przysunąć się do chłopaka i pocałować go mocno i namiętnie. Harry zdaje się być pogrążony w swoim świecie, ale jednocześnie całkowicie oddany słodkiej pieszczocie. Jedną dłoń kładzie na tali Victorii i niemal wciąga ją na swoje kolana, zanim jednak to następuje kobieta odsuwa się od niego z błyskiem w oku. Uważnie przygląda się twarzom swoich kompanów, a następnie oblizuje usta.
– Jest całkiem dobry – mówi z uśmiechem, a po pomieszczeniu przebiega szmer; wszyscy są wyraźnie rozbawieni.
Rudolf kręci głową, ale w żaden sposób nie komentuje przedstawienia, które odegrała Victoria. Opiera swoje dłonie o blat i spogląda uważnie na swych wiernych towarzyszy.
– Potter i Weasley zaatakują Azkaban. 

8 komentarzy:

  1. Cały rozdział trzymał w napięciu i do końca nie byłam pewna jak wszystko się potoczy.
    Uwielbiam Cię za to,że Draco i Hermiona powiedzieli sobie wszystko i tworzy się między nimi coraz bardziej widoczna więź.
    Rozumiem zachowanie Ginny, ale jednocześnie cała jej postawa i zachowanie strasznie mnie irytuję i szkoda mi Blaisa, który jest na każde jej zawołanie.
    W końcu wyjaśniło się do końca co dzieje się z Harrym i Ronem i liczę na to, że Zakon szybko ich znajdzie i uwolni.
    Rozdział jak zawsze cudowny i czekam na następny <3
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! <3 Cieszę się, ze rozdział trzymał w napięciu i się spodobał ;))
      Cóż, sprawa z Ronem i Harrym nie jest do końca taka łatwa, jak może się to zdawać. Natomiast Ginny, cóż, zdaje sobie sprawę, że w ostatnim czasie jest niestety jedną z mniej lubianych postaci, ale spokojnie, już wkrótce wydaje mi się, że zmieni się to :D!

      Usuń
  2. Rzeczywiście cały teks był dla mnie osobiście ciężki do czytania ale również fasynujący. Życzę weny i pozdrawiam cieplutko😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za komentarz! <3 cieszę się, że mimo wszystko rozdział się spodobał! :*

      Usuń
  3. Muszę przyznać że to chyba najdłuższy i najtrudniejszy rozdział jaki napisałaś.
    Jednak osobiście mi zaimponowałaś. Lubię takie teksty. Zmuszają do myślenia, nie są obłaskawiane a ni nic takiego jeśli wiesz co mam na myśli.
    Sam tekst czytało się dość ciężko. To rzadko spotykane ale jestem zachwycona. Sporo się wydarzyło.
    Szczególnie godna uwagi była rozmowa Draco z Hermioną... i co ostatnio dzieje się z Luną?
    Ach kochana czterdziesty rozdział a ja mam tak wiele pytań. Czy będą jakieś odpowiedzi? Mam nadzieję że już wkrótce.
    Pozostaje mi czekać na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, rzeczywiście jest chyba najdłuższy, ale jakoś tak wyszło, że kolejne sa jeszcze dłuższe, hah ;))
      Dziękuję za miłe słowa! <3 Cieszy mnie fakt, że rozdział się spodobał, mimo że jest dość trudny.
      Wszystkie odpowiedzi pojawią się już wkrótce :D!

      Usuń
  4. Łohoho, co tu się wyprawia. Skąd wiedziałam, że Kingsley będzie chciał reaktywować Zakon? Przeczucie? Intuicja? Być może. Ech niezbyt mi się to podoba, ale skoro się zgodzili, to nie wnikam.
    Relacja Hermiony i Draco jest po prostu cudowna i kocham ją całym sercem.
    A poza tym uwielbiam Pansy i to, że postawiła się Ślizgonom!
    Lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje serdecznie za miłe słowa! Cóż, reaktywacja Zakonu była doprawdy do przewidzenia, haha, ale już za dużo tych tajemnic, nie chcę żeby czytelnicy zeszli na zawał, gdy w końcu wszystko się wyjaśni, haha <3

      Usuń

* Przeczytałeś/aś? Skomentuj, to nic nie kosztuje, a wywołuje uśmiech i daje motywację :)
* Nie obrażaj autorki, komentatorów i odwiedzających bloga!
* Nie przeklinaj!
* NIE SPAMUJ!!!