Rozdział niezbetowany.
Cisza
Cisza podziałała na mnie przygnębiająco.
Nie ta na zewnątrz, ale ta, co była we mnie
samej.
~ Sylvia Plath
Gdy pierwszego
lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku do Wielkiej Sali
wchodzą Ślizgoni, wszyscy bacznie się im przyglądają. Uczniowie z roczników
począwszy od trzeciego aż po siódmy mają na szyi przewiązany krawat nie w
kolorze slytherińskiej zieleni, a czarny – na znak żałoby. Nawet profesor
Slughorn ubrany jest zarówno w ciemną koszulę i krawat, tak by choć w ten
sposób uczcić pamięć zmarłego ucznia.
– Goyle był w
Pokoju Życzeń – mamrocze cicho Hermiona.
Ginny wzrusza
obojętnie ramionami, nie obchodzi jej to. Jej zdaniem ten świat będzie znacznie
lepszy bez takiego Goyle, plugawego śmierciożercy, za którego Ginny go uważa.
– Ma za swoje
– odpowiada w końcu.
Hermiona
prycha głośno, słysząc przyjaciółkę. Nie może powstrzymać słów, cisnących się
jej na usta:
– Ostatnio
jesteś strasznie zgorzkniała, Ginewro!
– Ja?
Zgorzkniała, ha!
Ginny
gwałtownie rzuca na talerz sztućce, te upadają, wydając głośny odgłos. Neville
i Seamus spoglądają w ich kierunku, ale szybko odwracają wzrok. Wiedzą, że
lepiej nie wtrącać się w kłótnie Hermiony i Ginny, ostatecznie dziewczyny i tak
zawsze się godzą…
– To ty ciągle
mnie ignorujesz, a jak zwracam ci uwagę, to się unosisz! – rzuca wściekła. –
Ciągle tylko przesiadujesz w tej cholernej bibliotece i kłujesz jak głupia do
egzaminów, które będą dopiero za kilka miesięcy!
Hermiona nie
pozostaje przyjaciółce dłużna.
– Chciałam
żebyśmy wczoraj spędziły razem wieczór, ale to ty wystawiłaś i mnie, i Lunę!
Oczywiście, miałaś ważniejsze rzeczy na głowie… Musiałaś się przecież spotkać z
Zabinim!
– On, w
przeciwieństwie do ciebie, ma ochotę ze mną rozmawiać!
Hermiona
zaciska dłonie na kubku. Bierze kilka głębokich wdechów, żeby unormować oddech
i zapanować nad emocjami. Znów się kłócą… Ostatnio to między nimi rzecz
naturalna… Nie potrafią się dogadać, nie wiedzieć czemu… Wszystko zaczęło się
sypać, a one zaczęły się od siebie oddalać. Ginny praktycznie cały wolny czas
spędza z Blaise’em, Luna z Krukonami, a ona w bibliotece – ostatnio w
towarzystwie Malfoya…
– Ginny, nie
kłóćmy się już, proszę… Mam już tego po prostu dosyć…
Ginny zaciska
usta i w końcu wzdycha głośno. Wraca do śniadania, ale cały czas posyła w
kierunku Hermiony ponure spojrzenia. Jej też nie podoba się to, że nieustannie
się ze sobą kłócą: chyba na wszystkie możliwe tematy! Od pracy domowej, którą
zadał Slughorn zaczynając, a kończąc na zbyt małej ilości poświęcanego czasu.
Ja jednak
wiem, że powodem ciągłych kłótni dziewczyn jest fakt, że obie chodzą spięte,
niewyspane i rozdrażnione. Obje mają temperamentne charaktery, Ginny trochę
bardziej niż Hermiona, a taka mieszanka jest wybuchowa! Ich ponurym nastrojom
winna jest oczywiście niepewna sytuacja w magicznym świecie… Ciągłe ataki,
liczne artykuły na temat podziałów tworzących się w Ministerstwie Magii, a
przede wszystkim skradzione plany Azkabanu… To wszystko aż nadto przytłacza
dziewczęta. Obje czują, że niedługo zdarzy się coś naprawdę strasznego, a one
nie są w stanie nic zrobić…
– Przepraszam
– mówi Ginny.
Hermiona kiwa
głową.
– Ja też
przepraszam…
Nie odzywają
się już, ale nie muszą. W końcu rozumieją się bez słów. Wystarcza jedno
spojrzenie w oczy, aby wszystko się między nimi wyjaśniło.
– Może
pouczymy się dzisiaj w bibliotece? Ja, ty i Luna? Porozmawiałybyśmy na
spokojnie i spędziły ze sobą czas? – pyta niepewnie Ginny, a Hermiona odpowiada
jej uśmiechem.
– Byłoby
wspaniale.
***
Pod klasą
eliksirów jest cicho. Tak cicho, że Draco z trudem powstrzymuje krzyk. Tak
bardzo chciałby, aby w końcu ktoś się odezwał…
Wszyscy
Ślizgoni stoją blisko siebie. Pansy opiera się na ramieniu Teodora, jest słaba
po nieprzespanej nocy: jej oczy wciąż są podpuchnięte i zaczerwienione. Blaise
stoi z pochyloną głową, tak jak wielu innych chłopaków. Śmierć Goyle’a jest dla
nich ogromnym szokiem i ciosem.
Gdy w końcu profesor
Slughorn wpuszcza uczniów do klasy, Draco niemal wzdycha. Nareszcie będzie mógł
uciec od tej ogłuszającej ciszy…
Nie interesują
go ukradkowe spojrzenia Granger, nie interesują go jej ciche komendy; robi
wszystko…
Kroi, wrzuca.
Miesza.
Miażdży,
wrzuca.
Miesza.
Miesza,
miesza, miesza. Cały czas; nieustająco. Najpierw piętnaście razy w lewo. Potem
piętnaście razy w prawo. Znów w lewo. Znów w prawo.
Greg był – był, nie
jest! – jego przyjacielem. Nie takim jak Blaise i Teodor, ale jednak. Draco
lubił go, miał w nim wsparcie… Zeszły rok pokazał, że Greg również tak
traktował Draco, ale teraz…
Teraz nie ma
już Grega. Nie ma też Vincenta.
To Draco ich
zawiódł…
Gdy w końcu
dzwoni dzwonek, Draco chce jak najszybciej wyjść z tej klasy. Uciec od wspomnień
i spojrzeń… Coś jednak mu to uniemożliwia.
Hermiona łapie
go za rękę; delikatnie, ale stanowczo. Draco zatrzymuje się zaskoczony i
spogląda jej w oczy.
– Bardzo mi
przykro z powodu Gregory’ego, wiem, że był dla ciebie ważny – mówi cicho i na
kilka chwil splata swoją dłoń z jego, by następnie mocno ją ścisnąć.
Gdy odchodzi,
Draco czeka na moment, w którym wszystkie złe emocje znów go przytłoczą. Ten
jednak nie nadchodzi…
Hermiona
Granger przegnała wszystkie cienie, które oplotły umysł Draco.
***
W bibliotece
jak zwykle panuje błoga cisza. Uwielbiam się w nią wsłuchiwać… Może zdawać się,
że ja
jej nie potrzebuję, czasami jest jednak wręcz odwrotnie… Zżycie się z
obserwowanymi ludźmi nie jest czymś dobrym, zwłaszcza gdy jest się mną…
Odczuwanie tego,
co oni, zaglądanie w ich umysły, a przede wszystkim znajomość ich historii;
przeszłości, teraźniejszości i przyszłości potrafi niekiedy zmęczyć… Jest to jednak
również intrygujące, zaskakujące? Niejednokrotnie też przerażające…
Ale taka jest
moja powinność.
Tworzenie.
Kształtowanie. Odbieranie.
Życie.
Teraz też
spoglądam na moich ulubieńców. Hermiona Granger jak zwykle siedzi pochylona nad
książkami, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Zaledwie chwilę temu od stolika
odeszły jej dwie przyjaciółki. Luna i Ginny mają już dość nauki jak na ten
wieczór i postanawiają udać się do kuchni po gorącą czekoladę, a następnie do
Pokoju Wspólnego Gryfonów.
Hermiona
jednak zostaje.
Wdaje się taka
bezbronna, zupełnie jak krucha porcelanowa lalka. A jednak jej serce jest
ogniste i waleczne; przepełnione odwagą i nieznające strachu. Nie tylko ja tak
sądzę…
Zaledwie kilka
metrów dalej przy jednym ze stolików siedzi Draco. Gdy dokładnie dwadzieścia
minut temu zajmuje to miejsce, liczy, że uda mu się w spokoju powtórzyć
materiał na kolejny egzamin z zaklęć… Niestety, wszystko przebiega zupełnie
inaczej. Całkiem niespodziewanie zauważa Hermionę w towarzystwie przyjaciół i
gdy raz na nią spogląda, po prostu nie może oderwać wzroku.
Nigdy
wcześniej Hermiona nie wyglądała tak… tak magicznie? Niezwykle?
Widział ją
wielokrotnie w świetle świec, ale wówczas nie wydała mu się tak intrygująca…? Teraz,
nie wiedzieć czemu, najzwyczajniej w świecie wpatruje się w nią. Stara się
dojrzeć każdy szczegół w jej postawie, wyrazie twarzy, ruchu dłoni. Blask świec
tworzy wokół jej włosów aureolę i sprawia, że jej loki zdają się błyszczeć
jakby w złocie. Czy to w ogóle możliwe?,
myśli już nie po raz pierwszy. Jest
zupełnie inna…
Zakłopotanie
sprawia, że Draco wielokrotnie próbuje odwrócić wzrok, ale nie może – nie chce!
– tego robić. W tej chwili Hermiona Granger zdaje się być najlepszym, co może
go spotkać, dlatego powoli wstaje i pokonuje te kilka metrów, które go od niej
dzielą.
– Granger,
mogę się przysiąść?
Hermiona
wzdryga się, słysząc jego głos. Kiedy on podszedł? Czyżby aż tak wciągnęła ją
historia? Kiwa jednak szybko głową i próbuje się uśmiechnąć.
– Oczywiście,
proszę.
Draco kładzie
wolumin na stoliku, ale nie otwiera go. Opuszcza głowę i spogląda na swoje
dłonie. Czeka, choć sam nie wie na co.
Mija długa,
pełna napięcia minuta, nim w końcu Hermiona również zamyka czytaną książkę.
Wkłada ją powoli do torby, daje tym samym znak Draco, że jest gotowa z nim
porozmawiać, jeśli ten tego potrzebuje. Że postara się mu pomóc…
– Te ostatnie
wydarzenia…
Draco unosi
głowę i spogląda jej głęboko w oczy.
– Dzięki,
Granger. Za wszystko.
Hermiona
uśmiecha się delikatnie.
– Nie ma za
co.
Wpatrują się w
siebie długo. Lew mierzy się z wężem, ale kto wygra? Dwie zagubione dusze, dwa
przepełnione smutną ciszą serca. Czy nie tak właśnie powinno wyglądać
przeznaczenie? Spotkanie osób, które się dopełnią?
– Greg był
moim przyjacielem – zaczyna Draco – znaliśmy się od dziecka. Zawsze byliśmy on,
Vincent, Blaise, Teodor i ja. Na początku pierwszej klasy pokłóciłem się z
Blaise’em i Teo, Vincent i Greg stanęli po mojej stronie. I choć już pod koniec
września między mną, Zabinim i Teo było w porządku, Vin i Greg nigdy się z nimi
nie pogodzili. Cały czas, do samego końca, byli wściekli na nich o tę jedną
kłótnię… Czasami zachowywałem się wobec nich strasznie. Nie zwracałbym na to
większej uwagi, gdyby nie ciągłe upomnienia Pansy i Teodora. Ale mimo to nigdy
nie zmieniłem swojego nastawienia do nich.
Głos Draco
lekko się łamie. Chłopak odchyla się na krześle, a jasna grzywka opada mu na
wpół przymknięte oczy.
– Skoro byli
we mnie tak głupio wpatrzeni, to czemu miałbym tego nie wykorzystać? W końcu
ojciec zawsze powtarzał, że powinienem brać wszystko, czego zapragnę, choćby
nie wiem jak wiele cudzego cierpienia to nie kosztowało. Nakłaniałem ich do
wielu głupot, nie raz wpadali przeze mnie w ogromne kłopoty, a ja zamiast pomóc
im się z nich wyplątać, śmiałem się najgłośniej ze wszystkich Ślizgonów. A oni
mimo to, cały czas, na okrągło, wracali. Mówili, że jestem ich przyjacielem… Że
za mną pójdą wszędzie, gdzie tylko będzie trzeba… Podziwiali mnie, choć byłem
tylko żałosnym dzieciakiem z dużym ego…
Draco zaciska
dłonie na blacie, a Hermiona oplata się ciasno ramionami. Głos chłopaka jest
przejmująco oschły i chłodny. Jakby dystansował się od tego, co mówi.
– I poszli za
mną… Gdy Czarny Pan nakazał mi zabić Dumbledore’a, oni od razu wystąpili, by błagać
go o pozwolenie na wstąpienie w szeregi śmierciożerców. To dla mnie byli wtedy
w Pokoju Życzeń… To dla mnie zginął najpierw Vin, a potem Greg… A ja nigdy nie
byłem dla nich wystraczająco dobrym przyjacielem, bo zawsze gdy pytali mnie o
radę, ja milczałem. Zawsze, gdy prosili mnie o wsparcie, siedziałem cicho. Nie
zasłużyłem na nich…
Czasami cisza
naprawdę potrafi w nas uderzyć. Czasami cisza jest nawet głośniejsza niż
krzyki. Czasami cisza boli bardziej niż słowa.
Hermiona jest
pogrążona w ciszy.
Czuje, że
powinna się odezwać, spróbować jakoś mu pomóc, ale nie potrafi. To, co mówi
Draco zbyt mocno wpływa na jej zachowanie.
– To… –
milknie, nim powie zbyt wiele.
Draco śmieje
się chrapliwie.
– Powiedz to,
Granger. Po prostu to powiedz…
Hermiona unosi
głowę i wpatruje się w Draco. Jego oczy są jak burza. Grom i błyskawice niemal
się w nich błyszczą. Czy to możliwe, że jedno spojrzenie może wywołać deszcz
emocji?
Jej słowa
przecinają ciszę: mocno tną powietrze i niemal rozcinają policzek Draco. Prawda
zawsze boli najbardziej.
– Jesteś
egoistą, Malfoy.
Chłopak kiwa
głową z gorzkim uśmiechem.
– Jestem. I
ciągle za to płacę.
Nim Draco po
raz koleiny się odzywa, przeciera oczy; pieką go i niezwykle szczypią. Nawet
przy tak słabym blasku świec Hermiona widzi, że są zaczerwienione.
– Cały czas
myślę tylko o sobie. Myślę o tym, co ja czuję, czego ja bym pragnął, co ja
powinienem zrobić… Nigdy nie ma miejsca na kogoś innego… I to jest najgorsze,
nim w ogóle orientuję się, że mam przy sobie ludzi, którym na mnie zależy, oni
odchodzą.
Hermiona
zaciska mocno wargi.
– Tak właśnie
kończą egoiści, Malfoy – mówi niespodziewanie. Szybko orientuje się, że nie
powinna… Nie teraz, jednak nie może powstrzymać goryczy, która powoli
przyćmiewa jej umysł. Coś w jej sercu wręcz krzyczy, że zasłużył sobie na to.
– Gdyby nie
Czarny Pan… Gdyby on nigdy się nie narodził…
– To nie jest
twój pan, Malfoy – przerywa mu ostro Hermiona. – To morderca. To Voldemort! To
nigdy nie był, ani nie będzie pan…
Draco spogląda
na nią ze znużeniem widocznym w oczach.
– To już na zawsze
będzie mój pan, Granger… – mówiąc to, Draco podciąga rękaw koszuli i kładzie na
stole swoją rękę. Czarny, teraz już wyblakły wąż, wije się po całym jego
przedramieniu.
Hermiona nie
odrywa wzroku od Mrocznego Znaku. Wpatruje się w niego z wyraźnym obrzydzeniem
i nienawiścią. Draco spogląda na jej purpurowe policzki, szybko unoszącą się
klatkę piersiową i dłonie zaciśnięte na krawędzi stołu.
– Jak mogłeś
być takim głupcem, by w niego uwierzyć?!
Draco wolałby,
żeby wykrzyczała te słowa, ona jednak mówi jej szybko, na jednym wdechu, ale
bardzo, bardzo wolno. Każdy wyraz uderza w Draco niczym bat. Rozcina jego skórę
kawałek po kawałku, powoli…
– Wystarczyło,
że mój ojciec wierzył…
Hermiona nie
odwraca wzroku od twarzy Draco.
– Jesteś dumny
z tego, jakim człowiekiem jesteś?
Chłopak nie
zastanawia się długo nad odpowiedzią.
– Kiedyś
byłem. Za każdą obelgę skierowaną w stronę twoją lub Pottera, lub
jakiegokolwiek innego Gryfona dostawałem pochwałę. Mój ojciec mówił, że tak
trzeba. Trzeba pokazywać, że jesteśmy lepsi, synu. Trzeba udowadniać im potęgę
nazwiska Malfoy, powtarzał.
Draco uśmiecha
się ponuro.
– Tak naprawdę
ta potęga na nic się zdała… Nie pomogłem przyjaciołom, gdy tego potrzebowali.
Nie uchroniłem matki przed wielkim niebezpieczeństwem… Moje nazwisko jest tylko
złym skojarzeniem, bo zawsze gdy ktoś powie o Malfoyach, będzie mówił o
śmierdzących śmierciożercach…
Hermiona
prostuje się i unosi wyżej podbródek. Ona wie, co powinien zrobić Draco, dlatego
odzywa się spokojnym, ale nieco zdystansowanym głosem.
– Twoje
poprzednie decyzje wpłynęły na twoje życie. Może więc i te teraźniejsze na nie
wpłyną. Postaraj się, Malfoy, spróbuj żyć tak, by już nikogo nie ranić. Spróbuj
się zmienić… – ostatnie słowa niemal szepcze. Cisza panująca w bibliotece jest
przerywana jedynie ich szybkimi oddechami. Nawet nie zorientowali się, kiedy
ich twarze zaczęły dzielić zaledwie centymetry. Cały czas wpatrują się sobie
głęboko w oczy. Jedno tonie w spojrzeniu drugiego. Nie potrafią wstać i odejść.
Nie teraz, nie w takim momencie.
– Pomożesz mi
w tym, Granger? Dasz mi szansę?
Oddech Draco
drażni jej policzek. Chłopak pachnie pergaminem i czekoladą, a gdzieś ponad tę
woń przebija się też mocny, miętowy zapach. Hermiona nigdy nie sądziła, że coś
spodoba jej się aż tak bardzo.
Cała złość i
rozgoryczenie znikają. Ich miejsce zastępuje fascynacja… Ogromna,
nieprzenikniona chęć poznania wszystkich tajemnic Malfoya. Co tak naprawdę
skrywa w swoim sercu Draco? O czym tak naprawdę myśli?
Z wyjątkowym
trudem w końcu szepcze odpowiedź na pytanie chłopaka.
– Spróbuję.
Draco kiwa
lekko głowę. Nawet przez chwilę nie myśli o tym, żeby się od niej odsunąć. A
wręcz przeciwnie, coś hipnotyzuje go i przyciąga do niej. Delikatnie unosi dłoń
i powala sobie na dotknięcie jej włosów. Uśmiecha się, bo są tak miękkie i
puszyste jak mu się wydawało. Nie panuje nad swoim zachowaniem… Nie wie, co nim
kieruje…
Po prostu w
jednej chwili jego usta dotykają jej policzka. Jej skóra jest ciepła i przyjemnie
gładka. Draco przymyka oczy, rozkoszując się tymi kilkoma sekundami błogiego
zapomnienia. W końcu jednak odsuwa się od niej.
– Granger –
szepcze ochryple i przełyka głośno ślinę.
– Malfoy…
Gdy z oddali
dociera do nich dźwięk dziewiątego uderzenia zegara, wstają i bez słowa ruszają
do wyjścia z biblioteki.
Ich twarze są
niczym otwarte księgi. Każdy wyczytałby z nich, to co oni tak długo starali się
ukryć. Są sobą zafascynowani, są sobą zaintrygowani.
Potrzebują
swojej obecności.
– Do
zobaczenia jutro – mówi cicho Hermiona.
Draco unosi
lekko kącik ust.
– Do zobaczenia
jutro.
***
2 luty 1999, noc
Wszędzie widzę jej oczy.
Jest kilka minut po trzeciej. Obudziłem się,
bo miałem sen, a ona w nim była. To dziwne, ale i fascynujące. Mam wrażenie, że
coś pcha mnie w jej kierunku, a nie ma już siły, która zdołałaby mnie zatrzymać.
Zupełnie jakby coś, co wcześniej sprawiało,
że potrafiłem uspokoić swoje myśli, pozostawiło mnie samemu sobie. Mój opór
zniknął, moje uprzedzenia też.
Pozostały tylko jej oczy; brązowe jak czekolada.
Draco
***
Czwartkowe
zajęcia eliksirów zapowiadają się inaczej niż poprzednie. Profesor Slughorn
uśmiecha się lekko, choć wciąż widać, że jest to uśmiech wymuszony – tak jak podopieczni
jego domu, wciąż nie pogodził się ze śmiercią Gregory’ego.
– Chciałbym,
żebyście dzisiaj zamienili się stanowiskami. Niech będzie to dla was okazja do współpracy
z kimś innym – mówi profesor cichym głosem, nie musi krzyczeć, uczniowie zawsze
go słuchają.
Hermiona
niepewnie spogląda na Draco, ten jednak uśmiecha się z ironią.
– Powodzenia,
Granger, zdaje się, że ci się przyda. – Draco sugestywnie unosi jedną brew i
kiwa głową w lewą stronę.
– Ja zaklepuję
sobie Granger! – Ponad całym zamieszaniem, które zaczyna panować w klasie,
dudni głos Pansy Parkinson.
Ślizgonka
staje obok Hermiony i łapie ją pod ramię. Na jej ustach widać triumfalny uśmiech.
Od niechcenia poprawia swoje czarne włosy i spogląda znad kurtyny rzęs na zbliżającą
się Ginny.
– Wybacz,
Weasley, byłam pierwsza.
– Ale… –
Ginny jest zbyt zaskoczona, aby cokolwiek powiedzieć. W jej oczach jednak
zaczyna lśnić wielka złość.
Pansy jednak
obrzuca Ginny pełnym wyższości spojrzeniem i ciągnie Hermionę na tył klasy, do
ławki, w której wciąż jeszcze siedzi Teodor.
– Idź stąd,
Teo, ja zostaję w tej ławce – rzuca Parkinson, marszcząc przy tym zabawnie
brwi.
Teodor prycha.
– I co,
Granger, wybrałaś sobie niezłą partnerkę…
Hermiona
uśmiecha się delikatnie.
– Żebym ja jeszcze
miała jakiś wpływ na ten wybór...
Pansy prycha
głośno i macha dłonią na Teodora, jakby ten był nieznośną muchą. Chłopak w
końcu daje za wygraną i rusza w stronę wolnej ławki Draco. Odchodząc, rzuca
jednak jeszcze długie i sugestywne spojrzenie Pansy.
– Wybraliście
sobie niezłe miejsca – mamrocze Hermiona. Ławka Pansy i Teodora stoi w doskonałym
miejscu, jest idealnie na uboczu, ale widać z niej wszystko, co jest zapisane
na tablicy, a dodatkowo stoi zaledwie parę kroków od szafki z kociołkami,
fiolkami, przyborami i składnikami do eliksirów.
– Trzeba myśleć
o korzyściach – mówi Pansy i siada na krześle pod ścianą. Dłonią wskazuje
Hermionie miejsce obok siebie.
Profesor
Slughorn przechadza się po klasie dokładnie spisując pary, w jakich będą pracować
uczniowie, a następnie wyjaśnia, co czeka ich na dzisiejszych zajęciach. Muszą
uwarzyć wybrany przez siebie eliksir bez korzystania z instrukcji i dodatkowych
pomocy naukowych. Muszą w pełni polegać na swojej wiedzy i wiedzy swojego
partnera.
– Więc,
Granger – zaczyna Pansy – nad czym dzisiaj pracujemy?
Pansy siedzi
idealnie prosto, z dłońmi skrzyżowanymi na kolanach. Jest całkowicie skupiona,
w tej chwili trochę przypomina Hermionie profesor McGonagall.
– Który
eliksir jest twoim ulubionym?
Pansy unosi
brew.
– Ulubionym?
Co masz na myśli?
– Eliksir,
którego warzenie wychodzi ci najlepiej?
Pansy zastanawia
się chwilę. Uwielbia warzyć eliksiry, ale czy istnieje jeden, którego tworzenie
sprawia jej największą przyjemność? Chyba nie ma czegoś takiego, chociaż…
Pansy rumieni
się mocno, co wyraźnie odznacza się na jej bladej skórze.
– Amortencja –
mówi cicho i niemal kuli się ze wstydu.
Hermiona musi
kilkakrotni mrugnąć, by w końcu zrozumieć, co mówi Ślizgonka. Najpierw na
ustach Hermiony pojawia się lekki uśmiech, ale chwilę potem dziewczyna zaczyna
śmiać się perliście. Kilkoro uczniów spogląda na tę scenę z zaskoczeniem. Ginny, która wciąż jest wściekła, nie może
oderwać wzroku od swojej przyjaciółki. Hermiona już od bardzo dawna nie śmiała
się przy niej tak, jak śmieje się teraz przy tej ohydnej Ślizgonce. Ginny
zaciska dłonie i odwraca się w stronę swojej dzisiejszej partnerki.
– Żartujesz,
prawda? – pyta Hermiona. – Naprawdę amortencja?
Pansy mierzy
ją wzrokiem.
– To nie jest
wcale zabawne, Granger.
Hermiona uśmiecha
się szeroko.
– Musiałaś ją
kiedyś na kimś wykorzystać? No wiesz, żeby kogoś w sobie rozkochać?
Pansy zauważa,
że Hermiona kątem oka spogląda na Draco. Pozwala sobie na delikatny uśmiech i
dopiero po chwili się odzywa:
– Nigdy nie
upijałam Draco eliksirem miłosnym, prędzej podejrzewałabym, że on upijał nim
mnie…
– Ale ja nie
to miałam na myśli! – broni się Hermiona, ale jej policzki lekko czerwienieją.
Dawno nie była tak zmieszana.
– Po prostu
lubię zapach amortencji – wyznaje Pansy, wzruszając ramionami. – I może
kilkakrotnie przy użyciu tego eliksiru, zrobiłam naprawdę niezłe żarty…
Hermiona
mimowolnie sztywnieje.
– Chyba
żartujesz? Przecież tak nie można! To niezgodne z prawem, a gdyby eliksir ci
nie wyszedł? Czy ty wiesz, jak mogłoby to się skończyć?
Tym razem to
Pansy się śmieje.
– Ty chyba naprawdę
nie masz poczucia humoru, Granger!
Hermiona
zagryza wargę, powstrzymując się od odpowiedzi. Mimo że wie, ze zachowanie
Pansy było głupie i bardzo nieodpowiedzialne, to coś jej mówi, że sytuacja, o
której mówi Ślizgonka musiała być bardzo zabawna i Hermiona żałuje, że jej nie
widziała.
Półtorej godziny
mija im na wspólnej pracy. W tym czasie niejednokrotnie kłócą się i rozmawiają
na zupełnie błahe tematy. Parokrotnie do ich stolika podchodzi profesor
Slughorn, chcąc sprawdzić jak przebiega współpraca jego dwóch ulubionych
uczennic. Nie wydaje się być bardzo zaskoczony, gdy okazuje się, że eliksir ma
się świetnie!
– Chyba
skończyłyśmy – mówi Pansy. Wpatruje się w perłowo połyskujący eliksir z
wyczuwalną dumą.
– Ty pierwsza
go powąchaj – zachęca Hermiona, a Pansy nie trzeba długo powtarzać.
Pochyla się
nad kociołkiem i głęboko wciąga zapach. Najpierw czuje delikatną kwiatową woń,
która kojarzy jej się z różanymi ogrodami, rozciągającymi się za jej domem.
Następnie zapach lakierowanego drewna, dzięki któremu od razu przypomina sobie
o pianinie stojącym w jednym z mniejszych saloników w dworze Parkinsonów. Jest
niemal pewna, że za chwilę poczuje znajomą i charakterystyczną dla Rogera woń,
nie dzieje się to jednak… Zamiast tego czuje zmysłowy, mocny zapach, tak
doskonale znanej jej osoby. Przymyka oczy pozwalając sobie na chwilowe
zapomnienie i otulenie w tej ostrej nucie zapachowej. Cytrusy delikatnie
drażnią jej nos… Mogłaby całkiem pogrążyć się w tej błogiej przyjemności…
– Pansy?
Hermiona
przypatruje się dziewczynie z zaskoczeniem. Pansy zdaje się być zupełnie
nieobecna, jakby wpadła w sidła amortencji i nie potrafiła się z nich wyplątać.
W końcu jednak unosi głowę znad kociołka i spogląda na Hermionę
zaczerwienionymi oczami.
– Chyba… Chyba
mam delikatnie mówiąc przerąbane…
Pansy z
kamienną miną siada na swoim krześle i gestem wskazuje Hermionie, że teraz jej
kolej. Ta unosi brwi zaskoczona i ciekawa zarazem, ale nie zadaje pytania,
które ciśnie jej się na usta. To nie jej sprawa… Zamiast tego pochyla się nad
kociołkiem i mocno zaciąga się oparami, które unoszą się nad powierzchnią
wywaru.
Od razu uderza
w nią zapach świeżo skoszonej trawy. Czuje ukłucie w sercu, bo przypomina sobie
o latach spędzonych w jednorodzinnym domu na jednym z podlondyńskich osiedli.
Myśli o ogromnym ogrodzie, który był dumą jej matki; o rozmaitych gatunkach
drzwi i kwiatów, które pielęgnowała. Chwilę potem z błogim uśmiech zaczyna czuć
zapach nowych pergaminów, dopiero co kupionych książek, ale także starych,
pożółkłych już stronić rozmaitych powieści. Zapach biblioteki, księgarni…
Niemal słyszy szelest przewracanych stron… Hermiona zagryza wargę, bo nagle
przypomina sobie o tym, że jeszcze do niedawna w amortencji czuła też zapach
włosów Rona… Mocno zaciska powieki i powoli odsuwa się od kociołka. Nagle
jednak zaczyna czuć jeszcze jakiś zapach… Woń jest na razie delikatna, niepewna
i nie kojarzy się Hermionie z czymkolwiek jej znanym… Musi jednak przyznać, że
zapach jest oszałamiający… Kojarzy się Hermionie, z dopiero co zaparzoną czekoladą
i miętą zerwaną dosłownie przed chwilą, wciąż jeszcze soczyście zieloną.
Hermiona unosi
głowę i marszczy brwi. Rozgląda się uważnie, jakby szukając kogoś w tłumie. W końcu
drżącym głosem się odzywa:
– Nie wiem,
jak pachnie twoja amortencja, Parkinson, ale moja pachnie kłopotami…
Zagryza wargę i
oplata się ciasno ramionami. Nie zna tego zapachu, ale mimo to czuje, że jest
on zwiastunem wielu przyszłych problemów… Teraz żałuje, że nie uwarzyła innego eliksiru…
***
5 luty 1999
Dzisiaj spędziłem całe popołudnie z Astorią.
Siedzieliśmy obok siebie, ramię w ramię na kanapie w Pokoju Wspólnym. I mimo że
wszystko zdawało się być idealnie; my jedni, z dala od wszelkiego zgiełku,
skupieni tylko na ciszy wokół nas… Czegoś mi brakowało.
Astoria jest perfekcyjną dziewczyną i czuję,
że z nią mógłbym spróbować stworzyć swoją historię na nowo, ale…
Ale jednak cały czas czuję, że ciągnie mnie
do kogoś innego. Do kogoś, o kim nigdy wcześniej nie myślałem w taki sposób, w
jaki myślę teraz.
Ta jedna osoba nie daje mi spać, nie daje mi
normalnie myśleć. Od poniedziałku czuję mrowienie na ustach, gdy ją widzę. Jej skóra
była miękka i delikatna… A włosy tak aksamitne w dotyku, choć bardzo puszyste.
Nie powinienem, ale ona przegnała już tyle
cieni, że czuję się z nią zżyty. Jakbyśmy się dopełniali.
Draco
***
– Przepraszam
za spóźnienie!
Hermiona opada
na jedno z krzeseł. Przy stoliku w bibliotece siedzi już Luna, Michael Corner i
Terry Boot. Rozmawiają ze sobą cicho i jednocześnie sporządzają notatki. Widać,
że wszyscy są bardzo skupieni na tym, co robią.
– Czemu tak
długo, Hermiono? – pyta Luna. Marszczy brwi i wygina wargi, zdaje się być lekko
zmartwiona, ale i rozkojarzona...
Hermiona
rumieni się mocno.
– Rozmawiałam
z profesor, znaczy się… z dyrektor McGonagall… Naprawdę bardzo was przepraszam,
nie chciałam, żebyście na mnie czekali.
Terry śmieje
się cicho i spogląda na Hermionę znad pergaminu. Mruga do niej zadziornie i
wzrusza ramionami.
– Na ciebie
zawsze warto czekać.
Hermiona uśmiecha
się z zakłopotaniem i kręci głową, chcąc ukryć swoje zaskoczenie. Pochyla się
nad torbą i wyjmuje z niej swoje pióro z kałamarzem i kilka pergaminów.
Zauważa, że Terry
przygląda się jej badawczo, dlatego pochyla się w jego stronę. Wówczas chłopak
odzywa się konspiracyjnym szeptem.
– Ja też
przyszedłem zaledwie chwilę temu, ale tych dwoje nawet mnie nie zauważyło… –
Terry sugestywnie unosi brwi, a Hermiona otwiera szeroko oczy.
– Luna i Michael?
Przecież to niemożliwe! – Śmieje się cicho. – Nie sądzę, żeby między nimi coś
było…
Terry patrzy
Hermionie głęboko w oczy.
– Siedzą
ostatnio na wszystkich lekcjach razem, uczą się wspólnie w Pokoju Wspólnym,
chodzą razem na śniadania i…
Terry uśmiecha
się szeroko i pochyla jeszcze bliżej Hermiony. Jego usta niemal dotykają jej
ucha.
– Idą razem do
Hogsmeade.
Hermiona
prostuje się gwałtownie, akurat w momencie, w którym na nią i Terry’ego
spoglądają Luna i Michael. To Corner się odzywa:
– O czym tak
szeptaliście?
– O
niedzielnym wypadzie do wioski – mówi swobodnie Terry. Poprawia dłonią brązowe
włosy, które opadają mu na oczy i wygodniej opiera się o krzesło.
Hermiona cały
czas intensywnie wpatruje się w Lunę. Jak przyjaciółka mogła nie powiedzieć jej
o spotkaniach z Michaelem? A jeśli mówiła, tylko Hermiona była zbyt zajęta samą
sobą? A jeśli Ginny ma rację i faktycznie Hermiona za bardzo zaniedbuje
przyjaciółki? Czuje jak jej serce zaczyna szybciej bić, a oddech przyśpiesza.
Ma ochotę podejść do Luny i mocno ją uściskać na przeproszenie… Jest jej tak
strasznie głupio…
– Pytałem
Hermionę, czy nie chciałaby pójść tam ze mną… – Terry uśmiecha się szeroko i
wpatruje uważnie w pannę Granger.
Hermiona
słysząc słowa chłopaka, odwraca się powoli, jest zupełnie zaskoczona. Jej oczy
są szeroko otwarte, a brwi wysoko uniesione. Czy ona się nie przesłyszała? Kątem
oka zauważa delikatny uśmiech Luny i jej pełne aprobaty spojrzenie i po prostu
wie, że nie może odmówić Terry’emu. Uśmiecha się miło i kiwa delikatnie głową.
– Z
przyjemnością z tobą pójdę, Terry – mówi, patrząc mu głęboko w oczy i
podświadomie doszukując się w jego błękitnych oczach burzowych iskier, które
ostatnio ją prześladują.
Bardzo cieszę się widząc nowy rozdział mojego ulubionego opowiadają :) Mam nadzieję, że już niedługo następny, a jedyny co mi pozostaje to życzyć ci duużo weny <3
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo 💕 Cieszę się, że opowiadanie się tak podoba 😘
UsuńJest! W końcu nowy :) Ale czy tym razem nie krótszy niż zwykle?
OdpowiedzUsuńJak zwykle boski, a postępy w relacjach Hermiony i Draco wywołują u mnie niepohamowany uśmiech. Uwielbiam w opowiadaniach momenty, kiedy już oboje wiedzą, że coś ich do siebie ciągnie, jednak nadal próbują z tym walczyć.
życzę Ci mnóóóstwa weny i czekam z niecierpliwością na kolejny :)
Rozdział jest mniej więcej takiej długości jak pozostałe, 12/13 stron 😉
UsuńDziękuję bardzo za miłe słowa ❤❤
Jestem wręcz zachwycona tym rozdziałem. Początek był bardzo smutny, ale potem scena dramione, którą po prostu uwielbiam. Te spojrzenia, nieśmiałe uśmiechy i przede wszystkim szczerość Draco sprawiły, że się rozpływam <3
OdpowiedzUsuńA dodatkowo Pansy i amortencja. Hah też czuję kłopoty :D
Czekam na kolejną część, życząc weny i czasu!
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Dziękuję 😘❤
UsuńSzczerze mówiąc jak pisałam scenę Draco i Herm cały czas się uśmiechałam. Uwielbiam pisać właśnie o nich, zwłaszcza ze jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem 😊😍
Pięknie😊
OdpowiedzUsuńDziękuję 💕
Usuń#MagiczneSmakołyki #PieprzneDiabełki
OdpowiedzUsuńA więc dotarłam do końca. To, że cały dzień, od rana, aż do teraz, spędziłam na czytaniu Twojego opowiadania powinno być komplementem samym w sobie — nigdy, a trochę opowiadań czytałam, nie byłam żadną historią tak bardzo zafascynowana jak Twoją. Nigdy nie miałam tak, że czytałam non stop, nawet nie jedząc, tylko donosząc sobie kolejne kubki z herbatą. Właśnie się zorientowałam, że od popołudnia ich nie wynosiłam i nagromadziłam ich na biurku pięć. Nawet nie pamiętam, kiedy te herbaty robiłam. :D Ale dość o moich herbatach i transie, w który wpadłam — czas na komplementy! Moja ulubiona część.
Już od prologu, jak można było zauważyć w komentarzu, zakochałam się w tym opowiadaniu. Kompletnie przepadłam. Marzyłam tylko, żeby skończyć czytać jeden rozdział, tylko po to, żeby móc przeczytać kolejny. I czytałam, czytałam, i naprawdę byłam (i jestem) pochłonięta tą historią do reszty.
Zaczynając jednak od początku, co najbardziej mi się spodobało? Najpierw zdecydowanie zakochałam się w narracji. Sposób, w którym opisujesz tę historię, jest wyjątkowy i na pewno rzadko spotykany, przynajmniej na blogach. Dzięki temu, że prowadzisz akcję za pomocą... pewnego obserwatora (?), który wnika w umysły, serca bohaterów, mamy podgląd na to, co dzieje się w ich głowach. Bardzo dobrze wykorzystałaś to, bo razem z Ginny przeżywałam załamanie po stracie brata, rodziców i Harry'ego; razem z Malfoyem martwiłam się o Narcyzę i razem z Hermioną przeżywałam zmaganie się ze wspomnieniami. Wszystko opisujesz do bólu realistycznie, co tak dobrze daje nam spojrzenie na życie bohaterów.
Nie zapominasz o nikim — o Lunie, o Teodorze, o Pansy. Każdy w Twoim opowiadaniu jest tak samo ważny i każdy ma swoje problemy, które we 'Wschodzie słońca' poruszasz. I, co najważniejsze, każda z tych osób ma swoją historię. I to jest naprawdę niezwykłe!
Bardzo podoba mi się sposób, w jaki przedstawiasz Ślizgonów. Pokazujesz, że to normalni młodzi ludzie, którzy też chcą zaznać trochę szczęścia w swoim życiu. Że nie są zarozumiali, do bólu źli, ale mają w sobie wiele dobra, o czym świadczy to, jacy są troskliwi w stosunku do siebie. Każde z nich przejmuje się problemami tego drugiego.
Tworzysz genialne opisy. Jeszcze lepsze dialogi. A najlepsze z tego wszystkiego są relacje międzyludzkie. Zawarte znajomości, przyjaźnie, wydają się bardzo silne i trwałe, opierają się na zaufaniu. Musiałabym tu bardzo dużo o tym pisać, ale mam wrażenie, że jeszcze przy kolejnych rozdziałach zdążę naprawdę dużo wyrazić moich uczuć na temat innych osób, dlatego zostawię to sobie na kolejne komentarze. :D
UWIELBIAM relację Draco i Hermiony. To, jak delikatnie, prawie niezauważalnie, zbliżali się do siebie z każdym spotkaniem. Jak zaczynało im na sobie zależeć i jak bardzo potrzebują kontaktu ze sobą, by po prostu żyć. Och, naprawdę się rozpływam... A ten rozdział? Ten rozdział jest po prostu magiczny! Czytając scenę w bibliotece skakałam w miejscu i miałam taaaaaki uśmiech na twarzy. :D
— Pomożesz mi w tym Granger? Dasz mi szansę?
Ten fragment... tak bardzo poprawiłaś mi nim humor, że nawet sobie nie wyobrażasz! <3 Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów głównie ze względu na to, że sytuacja między Hermioną a Draco pewnie będzie się rozwijać. W dodatku, kiedy Hermiona z Pansy uwarzyła amortencję, no i cóż, Hermiony (w sumie Pansy też!) pachniała kłopotami... Ach! Zacieram ręce z niecierpliwości i czekam do końca września. :( Perspektywa tego, że nie mogę już kliknąć 'nowszy post' i muszę teraz czekać na kolejne rozdziały, jest przerażająca, ale za to teraz będę ze wszystkim na bieżąco i już nic mi nie umknie.
Rozumiem, że będzie więcej niż jeden tom opowiadania? :)
Ach, jestem taka ciekawa, co planujesz w kolejnych rozdziałach! Życzę jak najwięcej weny i wolnego czasu.
Na bloga trafiłam dzięki akcji komentatorskiej Katalogu Granger 'Magiczne Smakołyki'.
M.
Nie ma słów, którymi mogłabym podziękować Ci za te wspaniałe komentarze i jeszcze wspanialsze słowa! Tyle radości ile sprawiło mi czytanie Twojej opinii nie sprawiło mi już od dawna cokolwiek innego. Faktycznie opinie są dla autora czymś, co sprawia, że ma ochotę rzucić wszystko i zacząć pisać. I tylko to robić: pisać i tworzyć, by móc sprawić swoimi tekstami komuś radość.
UsuńSzczerze Ci dziękuję za czas, który poświęciłaś na czytanie i na tworzenie komentarzy. Cieszę się, że opowiadanie się spodobało i że mogłaś razem z bohaterami przeżywać wszystkie ich troski i zmartwienia.
Naprawdę, nie wiem, co mam napisać. Nie ma na to słów; jedno jest jednak pewne... Niesamowicie poprawiłaś mi humor i sprawiłaś, że mam już ochotę usiąść i zacząć kolejny rozdział, byle tylko jak najszybciej móc go tutaj wstawić :D!
Dziękuję! <3
Hejo hejooo ;D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za to opóźnienie, spowodowane złośliwością rzeczy martwych, no ale najważniejsze, że w końcu dotarłam:D
Od początku, chciałabym teraz zacząć pisać o cudownym pojednaniu między Draco a Hermioną, o jego spojrzeniach i jej czułości w spojrzeniu. O tym, że powoli zaciera się granica między zwykłą znajomością między nimi, a tym, co oboje zaczynają odczuwać. O ukradkowych spojrzeniach, o tym, jak to Draco przyznał, że "wszędzie widzi jej oczy", co było dla mnie najlepszym momentem rozdziału; o cudownej fabule, która jest przemyślana i dopracowana przez Ciebie do perfekcji. Ale nie mogę, gdyż tym rozdziałem mnie zabiłaś.
Zamiast tego wszystkiego, napiszę jedynie: To był Twój najlepszy rozdział!
Pozdrawiam, Iva Nerda
Znowu nie wiem, co mogłabym napisać, jak mogłabym odpowiedzieć, na te cudowne słowa. Może powiem tylko, że uśmiecham się jak głupia, że czuję przyjemne ciepło w brzuchu, a moje oczy są załzawione. Naprawdę, nigdy nie sądziłam, że moje opowiadanie będzie mogło spodobać się tak mocno.
UsuńBardzo, bardzo się cieszę i równie mocno dziękuję za Twoje słowa. To wszystko znaczy dla mnie bardzo wiele, dziękuję! :* <3
To co uwielbiam w Twoim opowiadaniu, to niesamowity spokój, który obezwładnia mnie całą. Nie wiem jak to robisz, ale za każdym razem czuję jakąś taką błogość, która ogarnia zarówno mój umysł jak i ciało... uśmiecham się, wzruszam, czuję napięcie czasem denerwuje ale za każdym razem nie martwię się bo czuje, że będzie dobrze. I to właśnie tak mnie uspokaja. Kocham to uczucie.
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział. Pięknie rozwijasz relacje Draco i Hermiony. Jest to niesamowicie urocze ale kompletnie nie przesłodzone, co często się zdarza niestety.
Podoba mi się rownież to, jak rozwijasz znajomość Hermiony z Pansy. Mam wrażenie, że jeszcze będzie z tego cudowna przyjaźń.
Rozdział jak zwykle urzekł mnie ogromnie. Czekam z niecierpliwością na kolejny.
Pozdrawiam serdecznie, s.
Dziękuję! <3
UsuńNic nie wyrazi dobrze tego, co chciałabym powiedzieć. Po prostu jestem wzruszona mogąc czytać tyle pozytywnych i ciepłych opinii. To wszystko wiele dla mnie znaczy, dziękuję! <3
Hejka, dopiero dzisiaj ogarnęłam, ż masz drugiego bloga oprócz Aurora z Wymiany haha
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że mnie pamiętasz chociaż trochę
Jutro zabiorę się do czytania i komentowania Twojego opowiadania!
Odwiesiłam mojego bloga, rozdział pojawi się w październiku. Mam nadzieję, że wpadniesz! Tym razem dokończę całą historię. Już nie mogę się doczekać pisania o psikusach Severii.
E.L.
dramione-hogwarckie-opowiesci.blogspot.com
Oszem, pamiętam Cię :). Cóż, zapraszam serdecznie do zapoznania się ze Wschodem, jest on co prawda nieco inny niż Auror, ale może Ci się spodoba ;).
Usuń