sobota, 17 marca 2018

Rozdział 41


Blisko cieni

Nie sądzisz, że jesteś sama
Kiedy robi się ciemno w twojej głowie
~ The Chainsmokers, You Owe Me

Niekiedy zatrzymuję się i przez dłuższy czas dokładnie przyglądam się moim ulubieńcom. Co ciekawe, często odczuwam żal, widząc jak niewiele mają szczęścia w swoim życiu. To uczucie ogarnia mnie zazwyczaj niespodziewanie i sprawia, że nie potrafię otrząsnąć się z szoku. Ja nie mogę czuć…
Ale oni mnie… zmieniają? Wobec nich czuję przejawy sentymentalności… Może i jest to niewłaściwe, ale za to niezwykle pociągające.
Spoglądam na świat z różnych perspektyw: jako czarny kruk przelatuję nad głowami Draco i Pansy; jako powiew ciepłego wiatru roznoszę po dziedzińcu śmiech Teodora i Hermiony; jako promień słońca oświetlam twarze Blaise’a i Ginny.
Jestem tutaj, od zawsze i na zawsze.
Cieszę się, gdy dostrzega mnie Hermiona, choć ona przecież nie wie, kto tak naprawdę kryje się za tymi pierwszymi oznakami wiosny.
– Uwielbiam, gdy jest ciepło – szepcze, wystawia swoją twarz ku słońcu i rozkoszuje się tym przyjemnym uczuciem gorąca. Nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest uważnie obserwowana przez Draco. Chłopak stara się ukryć uśmiech, który ciśnie się na jego usta.
– Chciałabym już lato, wiecie? – Pansy rozgląda się dookoła. – Mam tyle planów… Chciałabym wyjechać po szkole, może do Francji… – Kątem oka Pansy spogląda na Teodora, ale szybko odwraca wzrok i skupia się na Hermionie. – Myślę, że zacznę pracować w Ministerstwie, ale nie tutaj, w Anglii. Mam już dość tego szarego miejsca… A ty, Hermiono?
Dziewczyna wzrusza ramionami. Czego ona tak naprawdę pragnie i czy w ogóle są jakieś minimalne szanse na to, że jej marzenia się spełnią…? W końcu zbliża się kolejna wojna… Potrząsa lekko głową, odganiając ponure myśli.
– Chciałabym pracować dla Ministerstwa, zastanawiałam się nad Departamentem Tajemnic albo może Departamentem Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów…
– A Biuro Aurorów? – pyta zdziwiony Draco. – Przecież pasujesz tam jak nikt inny.
Hermiona krzywi się, gdy Pansy i Teodor przytakują, zgadzając się tym samym z Draco. Praca w Biurze Aurorów była marzeniem Harry’ego i Rona, nie jej… Właściwie to Hermiona wciąż nie jest do końca pewna, na co się zdecydować… Wybrała jak najbardziej uniwersalne przedmioty do zdawania na owutemach i ma nadzieję, że dzięki nim uda jej się znaleźć taką pracę, która ją zadowoli.
– Mam już dość zaklęć, uroków, walki… Wbrew pozorom nie lubię narażać swojego życia… – Odgarnia niesforny kosmyk włosów za ucho i wzrusza ramionami. – Chciałabym coś zmienić, zająć się prawami czarodziejów, unormować te wszystkie luki, naprawić błędy poprzednich ministrów. Według mnie Ministerstwo bardzo potrzebuje reform, ale jakoś nikt inny tego nie zauważa i żyjemy w kompletnym chaosie!
Pansy śmieje się głośno, na co Hermiona reaguje uniesieniem brwi.
– Herm, mogłaś powiedzieć od razu, że po szkole chcesz zostać Ministrem… Naprawdę nie ma sensu kręcić się wokół tego tematu.
Hermiona rumieni się mocno. Nie to miała na myśli. Czasem po prostu czuje, że ona postąpiłaby inaczej… Nawet teraz wie, że będąc na miejscu Kingsleya podjęłaby inne decyzje… Myśli o tym, że mogłaby zostać Ministrem Magii… Nie, przecież to takie… nierealne? Nieosiągalne? A jednak… Jest w tym coś pociągającego, a co gdyby naprawdę sięgnęła po władzę? Może w końcu udałoby się uspokoić nastoje panujące w czarodziejskim świecie, nadałaby prawa skrzatom, unormowała przepisy dotyczące traktowania istot magicznych…
– Nadajesz się na przywódcę – stwierdza niespodziewanie Teodor. – Jesteś łagodna, ale waleczna i wbrew pozorom w tej całej wojnie sępów mogłabyś wygrać. Masz w sobie to coś, Herm, jestem niemal pewien, że pewnego dnia będziemy się do ciebie zwracać per pani Minister.
Hermiona uśmiecha się z zakłopotaniem. Czuje, że Draco trąca ją lekko kolanem, więc Hermiona odwraca głowę w jego stronę.
– Ja w ciebie wierzę – mówi, uśmiechając się do niej delikatnie.

***

Nora, 15 marca 1999
Kochana córeczko,
Martwimy się o Ciebie niezwykle mocno… Dziś był u nas Kingsley… Wieści, które nam przekazał nie są zbyt dobre, zwłaszcza że wspomniał o tym, że chcesz dołączyć do Zakonu… Ja i ojciec uważamy, że jesteś jeszcze zbyt młoda, ta wojna nie powinna dotyczyć Ciebie. To my – starzy – powinniśmy w niej walczyć i zginąć… Zbyt wielu twoich rówieśników poległo w ostatniej walce… Wiemy jednak, że nie dasz się przekonać… Jesteś tak bardzo uparta, masz to po mnie… Wciąż jednak mam nadzieję, że zastanowisz się nad tym porządnie i… zrezygnujesz.
Kochamy Cię tak bardzo mocno, jesteś naszym słoneczkiem, ukochaną córeczką, której za nic w świecie nie chcemy stracić. Boimy się o Ciebie, Ginny. Znów nastały mroczne czasy, strach wyjść na Pokątną, bo nigdy nie wiadomo czy ulica nie zostanie zaatakowana… Gnębi mnie i ojca poczucie bezradności i bezsilności, gdyby Zakon zaraz po bitwie odpowiednio się zmobilizował może udałoby nam się pokonać nieszczęście, które właśnie nadciąga…
Najgorsze jednak jest to, że wciąż nie wiadomo co z Harrym i Ronem… Serce mi się kraje na myśl o tym, że nie dostrzegłam tego, co się z nimi dzieje. Tak bardzo przepraszam Cię, córeczko, za to że tyle wycierpiałaś przez to, że ja byłam zaślepiona bólem… Nie mogę wybaczyć sobie, że swoim matczynym okiem nie zobaczyłam, jakie zmiany zachodzą w naszych chłopcach… Obiecałam sobie kiedyś, że będę najlepszą matką, ale teraz okazuje się, że zachowałam się jak ta najgorsza. Odrzuciłam Cię w najgorszym dla Ciebie momencie, pozwoliłam, by nasza rodzina się rozpadła… Mam ochotę wrzeszczeć na siebie za to, że pozwoliłam sobie na chore zatracenie się w żalu. Więzy, które spajały naszą rodzinę stały się tak wątłe, a teraz – w obliczu wojny – już nie zdążę ich umocnić…
Mam nadzieję, że gdy całe to szaleństwo, cała ta wojna dobiegnie już końca wybaczysz mi i Ty, i Harry, i Hermiona, i Ron, George, Percy, Charlie, Bill… Mam nadzieję, że nasza rodzina znów będzie razem.
Pamiętaj, że ja i tata mocno Cię kochamy,
Mama

***

Jest już późny wieczór, gdy Hermiona szybkim krokiem przemierza hogwarckie korytarze. Jej serce bije jak szalone, a gardło pali ją od zbyt łapczywie nabieranego powietrza. Dosłownie kilka minut temu opuściła gabinet dyrektor McGonagall, gdzie odbywało się jej spotkanie z Ministrem i szefem Biura Aurorów. Tak jak obiecała McGonagall, Hermiona została przedstawicielką tych członków Zakonu Feniksa, którzy wciąż uczą się w Hogwarcie. Korzystając z tego, że była sam na sam z panią profesor, Kingsleyem i Robardsem, szefem Biura Aurorów, zadała to jedno pytanie, które ciągle zakłócało jej myśli:
– Co tak naprawdę stało się w Malfoy Manor…?
Najpierw w gabinecie nastała krępująca cisza, którą przerwała McGonagall, mówiąc pełnym wyrzutu tonem:
– Nie powinno pani to interesować, panno Granger, to nie jest akurat zbyt istotne.
 Hermiona jednak pokręciła głową i zapytała ponownie, tym razem z jeszcze większą pewnością wyczuwalną w głosie. Nie miała zamiaru zrezygnować, z jej oczu bił żar determinacji.
– Nie wyjdę stąd dopóki mi nie odpowiecie – powiedziała dobitnie i dopiero wówczas Kingsley zabrał głos.
– W Malfoy Manor zdarzyło się coś niezwykłego… Coś co nigdy nie powinno się zdarzyć, a jednak…
Hermiona słysząc jak Minister zgrabnie unika odpowiedzi, spojrzała mu prosto w oczy i zapytała po raz ostatni:
– Co się dokładnie stało?
– Pani Malfoy pokonała kilkoro śmierciożerców i uciekła do siostry, ot co się stało – mówi zwięźle szef Biura Aurorów. – Nie wiem jak jej się to udało, w końcu jeszcze niedawno otarła się o śmierć… Cholerni Blackowie, ciężko jest ich zabić, niestraszne im nawet tak ciężkie klątwy…
Gawain Robards zaczął uważnie przypatrywać się Hermionie, ta jednak nie odwróciła wzroku. Główny Auror uśmiechnął się szeroko, ale kąśliwie.
– Teraz kolej na panią, panno Granger, co tak naprawdę stało się w Malfoy Manor, gdy pani tam była?
Hermiona nie skuliła się, choć tego oczekiwał Gawain. Robards jest z natury człowiekiem cierpkim i apodyktycznym, więc widząc, że Hermiona nie straciła rezonu po jego słowach, zacisnął mocno dłonie. 
– Pomogłam przyjacielowi, ot cała historia. – Wzruszyła ramionami. Po chwili jednak zapytała o jeszcze jedną rzecz. – Interesujące jest jednak to, skąd wiedzieliście o tym jak bardzo poważny jest jej stan…?
Gawain zmierzył dziewczynę krytycznym spojrzeniem. Po jego zachowaniu, pozie pełnej ignorancji można było poznać jak bardzo niewygodne było dla niego to, że musiał teraz z nią tutaj przebywać. Mimo to zaczął mówić, a pani McGonagall i Kingsley byli zbyt zaskoczeni, by go powstrzymać.
– Biuro ma w zwyczaju obserwować śmierciożerców, skupialiśmy się oczywiście na Malfoyach i Rosierach to oni wykazywali największe zainteresowanie czarną magią, a przy tym szczerze się nie znosili. Gdy w maju tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku zaatakowano Malfoy Manor jeden z moich aurorów był w pobliżu, doprawdy nie dziwnym było to, że na panią Malfoy klątwę rzucił Evan, w końcu tak bardzo nienawidził starego Malfoya… Pech chciał, że w końcu Evan zginął, a my zajęliśmy jego posiadłość, a tym samym wszystkie zgromadzone przez niego książki. Kto by przypuszczał, że Evan był aż takim okrutnikiem, by na Narcyzę rzucić muntrię.
Serce Hermiony w tamtej chwili niemal się zatrzymało. A więc Ministerstwo wiedziało o tym zaklęciu, a skoro mieli do dyspozycji cały księgozbiór Rosiera mieli też dostęp do ksiąg zawierających informacje o tym jak ten urok zatrzymać!
– Dość już tego, Gawainie! – Uniósł się Shacklebolt. – Nie powinieneś mówić o takich sprawach bez zgody mojej i całej rady!
Minister zdawał się być mocno wytrącony z równowagi tak samo zresztą jak pani McGonagall, policzki dyrektorki były purpurowe, a oczy zaczerwienione, jakby wstyd wypalał jej duszę.
Hermiona wstała powolnie i oparła dłonie na stole. Loki niczym wodospad wpływały po jej ramionach, a od złości stały się bardziej powykręcane niż zazwyczaj.
– Wiedzieliście o tym, jaką klątwę rzucono na panią Narcyzę, znaliście do jasnej cholery lekarstwo, ale nikt, nikt nawet nie spróbował naprowadzić Draco na odpowiedni trop… Jesteście tak samo bezduszni jak ci wszyscy śmierciożercy!
McGonagall również wstała, a jej czarne szaty zatrzepotały od tego zbyt gwałtownego ruchu.
– Hermiono, na brodę Merlina, opanuj się!
Hermiona jednak pokręciła głową, czuła łzy zbierające się w jej oczach. Jak można być tak bezduszną osobą? Kingsley przejął dokumentację po starym ministrze, dlaczego nie udzielił Draco tak potrzebnych mu informacji? Dlaczego on również zgodził sia na to bierne i pełne wyrachowania zachowanie?
– Pani też wiedziała? A profesor Dumbledore? Na pewno… On zawsze wszystko wiedział… Merlinie, jak głupia byłam, że wierzyłam w to, że Ministerstwo działa sprawiedliwie…
– Hermiono, my działamy sprawiedliwie… Narcyza Malfoy jest śmierciożerczynią…
– I waszym zdaniem śmierć w takich męczarniach była czymś, na co zasłużyła? – W oczach Hermiony widać było obłęd. Była zaślepiona wściekłością…
Dyrektor McGonagall przyglądała się temu z zaskoczeniem i przerażeniem jednocześnie. Cóż się stało z tą delikatną dziewczyną, którą niegdyś była Hermiona? Skąd nagle w jej byłej podopiecznej tyle agresji?
– Opanuj się, Hermiono, nie poznaję cię… Jesteś zupełnie inna, to wszystko przez Malfoya, wiem, że spędzacie ze sobą dużo czasu…
– Nie, to cały czas ja, Draco jedynie pomógł mi dostrzec to jak bardzo myliłam się, co do was wszystkich… Narcyza była problemem, czymś co oddzielało was od Lucjusza i Draco, łatwiej więc było pozwolić jej umrzeć, a potem załatwić Malfoyów i tak ród, który od wieków sprawia wam problemy po prostu by zniknął… Zwalczacie zło złem… Jak tak w ogóle można…
Minister odezwał się poważnym głosem, a w jego tonie nie słychać było sprzeciwu.
– Jesteś bardzo inteligentną czarownicą, Hermiono, lepiej żebyś zapanowała teraz nad słowami nim powiesz zbyt wiele. Nie wszystko jest takie, jak sądzisz, nic nie jest tylko czarne ani tylko białe…
Hermiona pokręciła wówczas głową i usiadła ponownie, całkiem zwątpiła w to, w co wierzyła, we wszystkie ideały… Wzięła jeden głęboki wdech, a potem kolejny i jeszcze jeden… Aż w końcu udało jej się uspokoić, a wówczas zapytała raz jeszcze o panią Malfoy.
– Co z nią teraz? Jak się trzyma?
Dyrektor McGonagall spojrzała na Kingsleya, a gdy ten kiwnął głową, zaczęła mówić:
– Po tym jak udało jej się powstrzymać śmierciożerców, uciekła do siostry. Andromeda przez wzgląd na przeszłość udzieliła jej schronienia. Aktualnie Narcyza przebywa pod ścisłą kontrolą któregoś ze starych członków Zakonu.
Hermiona kiwnęła głową. Dobrze, przynajmniej tyle.
– A czy… Czy z jej zdrowiem wszystko w porządku?
Dyrektorka zmrużyła oczy.
– Zawsze byłaś zdolna, Hermiono, jednak nigdy nie sądziłam, że będziesz w stanie uwarzyć tak skomplikowany eliksir. To, że udało ci się uratować Narcyzę jest nie lada wyczynem i jestem pewna, że profesor Dumbledore, a nawet profesor Snape byliby z ciebie bardzo dumni… Zdarzyło się kiedyś Severusowi powiedzieć, że jesteś jedną z bardziej utalentowanych czarownic.
Po tym jak Hermiona uzyskała odpowiedzi na te najważniejsze dla niej w tamtej chwili pytania opuściła gabinet McGonagall. Teraz idzie jak najszybciej w kierunku starej klasy eliksirów, gdzie umówiła się na spotkanie z Draco. Mimo że wciąż jest pełna złości to stara się jakoś ją ukryć. Nie powie Draco o tym, że Ministerstwo wiedziało o sytuacji jego matki…  Już i tak zbyt wiele nienawiści nosi w sobie Malfoy…
Otwiera cicho drzwi, zbliża się cisza nocna i Hermiona nie chce narobić kłopotów sobie i chłopakowi. W pomieszczeniu jest nieco cieplej niż na korytarzu, to pewnie dzięki setkom świec, od których bije przyjemny żar. Dziewczyna dostrzega Draco siedzącego na parapecie z notesem w dłoni; jest tak zajęty pisaniem, że nawet nie zauważa jej przybycia. Hermiona uśmiecha się lekko, a cała wściekłość, która wciąż jeszcze panoszy się w jej sercu momentalnie znika. Widok zamyślonego, ale wolnego od bólu Draco jest dla niej najlepszą nagrodą. Warto było tyle poświęcić, by uratować Narcyzę.
– Cześć – szepcze delikatnie. – Już jestem…
Draco unosi głowę i kiwa Hermionie na przywitanie.
– Jak było? Masz jakieś wieści?
– Na razie nic się nie dzieje… – mówi Hermiona, smętnie potrącając głową. – Żadnych wieści o śmierciożercach ani o Harrym i Ronie. Mam wrażenie, że to cisza przed burzą…
Draco kiwa głową, ostrożnie odkłada dziennik do torby i robi Hermionie miejsce obok siebie. Siedzą blisko, stykając się nogami i ramionami, jest im dobrze ze świadomością, że mają wsparcie drugiego.
– Udało mi się jednak dowiedzieć czegoś… o twojej matce…
Hermiona nawet nie wie, kiedy Draco zrywa się na nogi i staje na wprost niej, swoje dłonie opiera na jej kolanach i wpatruje się w nią niemal szaleńczym wzrokiem. Jego spojrzenie jest rozbiegane, przełyka ślinę, oblizuje usta i pyta z desperacją:
– Co wiesz? Co z nią? Czy ona żyje?
Hermiona ujmuje jego twarz w dłonie. Od jakiegoś czasu nie czuje skrępowania dotykając go, stało się to dla niej czymś naturalnym, tak samo jak dla Draco. Pokonali już chyba wszystkie bariery.
– Twoja matka uciekła z Malfoy Manor i znalazła schronienie u swojej siostry, Andromedy Tonks.
Draco przymyka oczy, a potem łapie Hermionę w tali, przyciąga do siebie i unosi delikatnie. Dziewczyna jest zaskoczona, gdy Draco okręca się z nią kilkakrotnie. Ciężko nawet opisać wyraz jej twarzy, gdy chłopak w końcu stawia ją na ziemi.
– Czułem, że ona żyje – szepcze Draco. Obejmuje Hermionę mocno ramionami i nie wypuszcza przez długi czas. Zatraca się w jej słodkim zapachu i cieple, które bije z jej ciała. Czuł to, gdzieś tam w głębi serca wiedział, że jego matka przeżyła, że zdołała pokonać śmierciożerców i uciec. Odsuwa się lekko, by spojrzeć Hermionie w oczy, dostrzega w jej spojrzeniu dezorientację.
Uśmiecha się delikatnie i całuje ją w czoło.
– Nawet nie wiesz, jakie to szczęście, że cię mam, Granger.

***

16 marca 1999
Nie wiem, co bym zrobił bez Hermiony. Naprawdę, kiedyś była dla mnie… nikim, a teraz? Teraz nie potrafię sobie wyobrazić tego, że jej nie ma.
Jest jak promyk słońca, który przebija się przez te wszystkie otaczające mnie cienie. Jest niezwykłą osobą i Merlinie dzięki Ci za to, że sprawiłeś, że odnalazłem do niej drogę.
Draco

***

17 marca 1999
Dzisiejszy dzień był ciężki i nic nie sprawiło, że stał się lepszy. Czuć w Hogwarcie tę ponurą atmosferę, aura zła jakby wisi w powietrzu. Skłamałbym, gdybym powiedział, że na mnie nie ma ona wpływu…
Hermiona miała rację mówiąc, że to cisza przed burzą. Przecież wiem jak działają śmierciożercy i choć kroki, które robią są aż nadto oklepane to jednak sieją one strach i panikę. Wszyscy czekamy już tylko na to jedno, najważniejsze posunięcie: próbę odbicia więźniów z Azkabanu… To nieuniknione zwłaszcza że nie bez powodu zostały skradzione te plany.
Dziś nie tylko ja miałem zły dzień. Hermiona zdaje się chodzić niczym chmura burzowa i mimo że nie miałem zbytniej możliwości dziś z nią porozmawiać to widziałem jak wygląda: siedziała niczym na szpilkach, a gdy udało mi się napotkać jej spojrzenie dostrzegłem w jej oczach żal i furię, jest coś o czym nie chce nam powiedzieć, coś co zapewne mogą słyszeć tylko członkowie Zakonu Feniksa…
Pansy niedawno wróciła z biblioteki, gdzie była umówiona z Herm i chyba ponury nastój Granger udzielił się też jej. Usiadła na kanapie, prychnęła niczym rozjuszona kotka, a następnie zaczęła rzucać paskudne komentarze w kierunki Ministra, Biura Aurorów, całego Ministerstwa, a gdy zapytałem się jej, o co chodzi spojrzała na mnie jakbym zadał jej najgłupsze pytanie na świecie, a potem wyszła…
Teodor też miał nietęgą minę, w sumie nie dziwię się, że nie wiedziałem o co chodzi Pansy, niezbyt skupiałem się na tym, co mówi… Oczywiście Teo nie omieszkał mi tego wypomnieć… Mam wrażenie, że ostatnio zbyt wiele łączy Pansy i Teodora, są jakoś zbyt blisko… Zawsze się przyjaźnili, ale teraz, mam wrażenie, że jeszcze trochę, a Teo wplącze się w niezłe gówno… Pansy od dawna jest z Rogerem i z tego co wiem planują już wspólną przyszłość. Roger ma nawet zamiar oświadczyć się Pan zaraz po szkole… Trochę martwię się, że Te…

– Hej, Draco…
Chłopak przerywa pisanie i unosi głowę, od razu napotyka soczyście zielone spojrzenie Astorii. Panna Greengrass uśmiecha się delikatnie, ale pewnie, mimo że nie rozmawiała z Draco od jakiegoś czasu, nie czuje się nawet trochę skrępowana. Draco za to zdaje się głowić nad tym, czemu Astoria nagle do niego podeszła… Ostatnio przecież go unika.
– Cześć, Tori… – odpowiada grzecznie i robi dziewczynie miejsce na kanapie obok siebie. Przez chwilę siedzą w całkowitej ciszy, aż w końcu Astoria odwraca się w ten sposób, by móc lepiej patrzeć na Draco.
– Przepraszam, że byłam ostatnio taka… dziwna. Zachowałam się jak rozkapryszona księżniczka unikając cię i traktując jak powietrze… Po prostu…
Astoria unosi głowę w górę, jakby szukała odpowiednich słowa. Niestety, nic nie przychodzi jej do głowy. Nie wie, co powiedzieć Draco… Każda ścieżka, którą chciałaby obrać z końcu prowadzi do tego jednego momentu, w którym wyzna za dużo i znów się skompromituje. Wzdycha głośno i poprawia włosy.
– Przepraszam – mówi jeszcze raz, słabo się przy tym uśmiechając.
– Nie przepraszaj, Tori, to byłam moja wina… To ja zachowałem się strasznie wobec ciebie… To było z mojej strony niestosowne, dałem ci nadzieję na coś, czego nie jestem w stanie ci dać…
Astoria zagryza mocno wargi, starając się powstrzymać słowa, które cisną się jej na usta. Ale Granger jesteś w stanie to dać… Wciąż ma przed oczami Draco trzymającego Hermionę za rękę, wciąż widzi ten jego błogi uśmiech i rozmarzone spojrzenie… Co takiego ma w sobie Granger, czego nie ma ona? Astoria jest jedną z najładniejszych dziewcząt w Slytherinie, jest czystej krwi, wywodzi się ze znamienitego rodu, ma duży majątek, jest inteligentna… A jednak Draco woli Granger; mugolaczkę, którą jeszcze nie tak dawno gardził, dziewczynę może i inteligentną, ale o nieokrzesanej szopie na głowie, która jest wymądrzała i niezwykle arogancka! Jak mógł wybrać Gryfonkę, zamiast Ślizgonki…
– Ja po prostu wyobrażałam sobie zbyt wiele – odpowiada w końcu Astoria, siląc się na jak najbardziej delikatny ton. – Może i coś nas łączyło, nie do końca miłość, ale na pewno było między nami jakieś uczucie, które ja źle zinterpretowałam…
Draco nie zaprzecza i Astoria dumnie unosi głowę. Gdyby tylko nie było Granger… Tyle mogłoby się wydarzyć… Pamięta jak Draco na nią reagował, między nimi czuć było napięcie i fascynację… Ciekawy, czy coś się zmieniło… Nie zastanawiając się nad tym, co robi, Astoria przysuwa się jeszcze bliżej Draco, łapie go za dłoń i spogląda głęboko w oczy. W jej spojrzeniu widać delikatność i Draco łapie się na tym, że porównuje tę soczystą zieleń z gorącym czekoladowym spojrzeniem Hermiony.
– Nie chcę z ciebie rezygnować, Draco – szepcze słodko Astoria.
Dziewczyna swoim kciukiem zatacza kółka na zewnętrznej stronie dłoni Draco. Nagle wszystko, co do niego czuje, wypełnia ją całą i Astoria już oczami wyobraźni widzi, jak dzięki swoim wdziękom i zagrywkom godnym prawdziwej Ślizgonki zdobywa serce chłopaka. Ma cichą nadzieję, że Draco jeszcze bardziej się do niej przysunie tak, że zaczną stykać się kolanami, a wówczas ona uśmiechnie się do niego niewinnie i zatrzepocze rzęsami… Nie będzie musiała długo czekać aż Draco przybliży się do niej i delikatnie odgarnie z jej twarzy niesforny kosmyk… Ona lekko zadrży pod jego dotykiem, a po jej ciele przebiegną dreszcze, w końcu uwielbia, gdy ktoś dotyka jej szyi… I właśnie wtedy Draco pochyli się, a ona z zadowoleniem pozwoli mu napotkać swoje spojrzenie, pełne pasji i miłości i dopiero wówczas go pocałuje… Długo i namiętnie, tak aby na zawsze już zapamiętał ten moment i tak aby wyparł z pamięci wszystkie te, które zapewne miał z Granger.
Nic takiego jednak się nie dzieje, a wręcz przeciwnie… Draco delikatnie odsuwa swoją dłoń, a sam przesuwa się nieco dalej od Astorii. Jej zaskoczone spojrzenie napotyka spokojny wyraz oczu Draco.
– Możemy się przyjaźnić, Astorio, ale nie sądzę, aby było z tego coś więcej… – odpowiada delikatnie Draco. Musi dobrze dobierać słowa, aby nie powiedzieć zbyt wiele.
Astoria uśmiecha się, choć czuje wzbierającą w niej złość.
– Rozumiem to, Draco – mówi wciąż słodkim głosem, takim, który uspokaja i koi nerwy. – Właśnie to miałam na myśli… Chcę być twoją przyjaciółką, chcę ci pomagać i cię wspierać…
Draco kiwa lekko głową.
– Będzie mi bardzo miło, Tori.
Dziewczyna uśmiecha się i trąca Draco lekko ramieniem, niby dla zabawy… Nie ma zamiaru się poddać, w końcu z przyjaźni zawsze może narodzić się miłość. Nie pozwoli chłopakowi o sobie zapomnieć, nawet pod koniec ich spotkania niby niechcący ociera się o ciało Draco i niby przypadkiem całuje go w policzek zbyt blisko kącika ust. Gdy się z nim żegna w jej głosie pobrzmiewa słodka, a zarazem niebezpieczna obietnica.
– Mam nadzieję, że nasza przyjaźń będzie kwitnąć, Draco.

***

Luna od zawsze jest pogodna… Słodka blondynka z dużymi niebieskimi oczami, zahipnotyzowana światem i żyjąca w idealnej bańce. Ten niepohamowany idealizm właśnie ją zgubił… Wierzyła w prawdziwą przyjaźń, myślała, że udało się jej ją znaleźć w osobach Hermiony i Ginny, ale teraz ma wrażenie, że to również była iluzja…
Luna zagryza wargi przypominając sobie ostatnie spotkanie z Hermioną. Miało miejsce tak dawno, że już nawet nie jest w stanie dokładnie odtworzyć słów panny Granger. Wie jednak, że Hermiona była bardzo oschła, jakby fakt, że jest z Luną nieco ją irytował. Szybko Luna przekonała się, co było powodem takiego zachowania jej przyjaciółki.
– Mam już tego dosyć, Luno… – powiedziała delikatnie Hermiona, ale w jej głosie można było wyczuć niebezpieczną nutę, jakby hamowała złość. – Cały czas narzekasz na Ginny, że zwodzi Blaise’a, że zachowuje się wobec niego tak, a nie inaczej, a sama nie jesteś lepsza! Zostawiłaś go od tak, po prostu, ignorowałaś, a potem dałaś mu kosza. A później zerwałaś z Neville’em, a mimo to nie starałaś się odbudować relacji z Zabinim. O co w tym właściwie chodzi? Ja naprawdę nie rozumiem twojego zachowania.
Luna była wtedy zaskoczona, właściwie nie wiedziała, co ma powiedzieć; czy należało wyznać, co jej leży na sercu? Czy może powinna zacząć się tłumaczy? Ostatecznie jednak nie powiedziała nic, bo Hermiona ponownie zabrała głos.
– To jest strasznie męczące, Luno, nie przychodzę na spotkania z tobą, żeby słuchać jak narzekasz na Ginny, jak mówisz, że boli cię to, że Ginny tak traktuje Blaise’a albo jak bardzo zła jesteś na Ginny, bo w końcu oddawałaś jej chłopaka, którego kochasz, a ona tego nie docenia…! Naprawę, mam już tego dość, Luno… Chciałabym z tobą porozmawiać na temat inny niż Blaise i Ginny!
Luna zagryzła wargi i dopiero po wzięciu głębokiego oddechu odpowiedziała Hermionie.
– Ginny i Blaise to temat, który cały czas mnie boli, więc chcę o tym mówić…
Te słowa jednak tylko jeszcze bardziej oburzyły Hermionę. Zatrzasnęła książkę i uniosła dłonie w geście kapitulacji.
– No to na gacie Merlina po co ignorowałaś Blaise’a?! Jego i Ginny nic wtedy nie łączyło, byli dla siebie niemal obcy, mogłaś na spokojnie spróbować ponownie się do niego zbliżyć i wszyscy byliby szczęśliwi!
Luna pokręciła głową i spojrzała na Hermionę ze złością. Dlaczego nie stanęła po jej stronie? Dlaczego jej nie poparła i nie powiedziała, że zachowanie Ginny jest dziecinne i niewłaściwe?
– Nie rozumiesz mnie, Hermiono…
– Nie, Luno, nie rozumiem… Cierpisz, ale sam jesteś sobie winna…  To ty zostawiłaś Blaise’a, Ginny ci go nie odbiła.
To było zbyt wiele dla Luny. Cała jej idealna bańka rozbiła się na drobne kawałeczki. Słowa Hermiony ją zraniły, ale tylko dlatego że były takie prawdziwe. Luna wierzyła w idealną przyjaźń, w idealną miłość… Ten pieprzona idealistyczna postawa doprowadziła ją w końcu do autodestrukcji… Zrezygnowała z miłości wierząc, że przyjaciółka na tym skorzysta i dzięki temu pozbiera swoje złamane serce.  Nic takiego jednak się nie stało, a Luna straciła i przyjaciółkę, i chłopaka…
– Idź już, Hermiono – powiedziała Luna, później bardzo żałowała tych słów. – Najlepiej będzie, jeśli już nie będziemy się widywać.
 Hermiona pokręciła głową, ale wstała i zebrała swoje książki.
– Nie miej do nikogo pretensji, Luno, to były twoje decyzje. 
Gdy tego dnia Hermiona wyszła, nie pojawiła się później, kolejnego dnia też nie przyszła, ani następnego… Ich przyjaźń się urwała, zniknęła i temu wszystkiemu winna była Luna… Tak przynajmniej ona sądzi… 
Wszystko nagle się rozsypało, a to przez to, że nie umiała podjąć jednej decyzji… Gdyby od razu rozstała się z Neville’em, mogłaby spróbować z Blaise’em, na pewno Zabini nie cierpiałby tak jak cierpi teraz… Ginny by sobie poradziła, w końcu ma przy sobie tyle kochających ją osób… Na pewno też Luna nie pokłóciłaby się z Hermioną, a ich przyjaźń wciąż by trwała… Gdyby tylko miała odwagę powiedzieć wtedy: Neville, przepraszam, ale to koniec…
– Cholera – szepcze cicho Luna, wpatrując się we wschodzące słońce nad Zakazanym Lasem…
Czym tak naprawdę jest idealizm? Głupotą, jednym wielkim chorym złudzeniem, które w końcu się rozpłynie i ukaże prawdziwe demony… Luna nigdy wcześniej nie pragnęła bardziej niż teraz uciec… Ma wrażenie, że jest pusta w środku… 
Pustkę powoli zaczęły wypełniać cienie… Wyjazd zdaje się być dla Luny wybawieniem…

***

19 marca 1999
Był kolejny atak. Tym razem nikt nie zginął, ale było bardzo niebezpiecznie… Śmierciożercy zaatakowali w jednym momencie trzy czystokrwiste rodziny… Najgorsze jest jednak to, że dzieciaki z tych rodów uczą się w Hogwarcie… Cholera, znam ich bardzo dobrze! Zaatakowano dwory Wilkesów, Artusów i Fawleyów. Martwię się, że kolejnym posunięciem śmierciożerców będzie atak na Hogwart… W końcu są tutaj nie tylko te dzieciaki, ale jestem też ja, jest Pansy, Teo, Flint, siostry Greengrass…
Jasna cholera, dawno już nie martwiłem się tak bardzo o życie swoje i swoich przyjaciół…
Draco

***

Gdy na środku Wielkiej Sali materializuje się duża, granatowa koperta uczniowie są właśnie w połowie kolacji. Najpierw rozbrzmiewa delikatna melodia, a następnie donośny głos obwieszcza: Orędzie Ministra Magii.
Hermiona spogląda na Ginny i krzywi się lekko.
– W końcu Kingsley wziął się do roboty.
– Już dawno powinien wysłać listy – mówi Ginny, jest równie zirytowana, co Hermiona.
W Wielkiej Sali momentalnie zaczyna panować całkowita cisza, a koperta zaczyna mówić ludzkim głosem, głosem Shacklebolta.
– Czarownice i czarodzieje! Nasz odwieczny wróg rozpoczął działania, których celem jest doprowadzenie do zagłady całego czarodziejskiego świata. Śmierciożercy są bezwzględni i nieustępliwi, nie spoczną dopóki nie złamią naszego społeczeństwa. W tej chwili zwracam się do wszystkich czarownic i czarodziejów w głębokim przeświadczeniu, że razem zjednoczymy się w obronie wolności i honoru. Pamiętajmy o naszej historii i o tym, że raz już zdołaliśmy zwyciężyć, obyśmy i teraz dali naszym potomkom dobry przykład siły i wiary. Nawołuję wszystkich: nie bądźmy bierni, zacznijmy walczyć i wygrajmy. Wierzę, że cała społeczność czarodziejów w walce o najwyższą i słuszną sprawę zjednoczy się z Ministerstwem, pójdzie ramię w ramie i zwycięży. Minister Magii, Kingsley Shacklebolt.
Po sali przebiegają dziwne szepty, a potem rozbrzmiewają brawa, Hermiona niechętnie również zaczyna klaskać.
– Kingsley za bardzo słucha Biura Aurorów, pomysły Robardsa są doprawdy idiotyczne… – mamrocze pod nosem Ginny. – Kingsley zrobił z tego przemówienia niezłą szopkę.
– Ja na jego miejscu postąpiłabym inaczej – mówi Hermiona i niespodziewanie przypomina sobie słowa Teodora o tym, że nadawałby się na Ministra…

***
W niedzielę dwudziestego pierwszego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku około godziny dwudziestej pierwszej w Ministerstwie jest na pozór cicho i spokojnie… Tylko na jednym piętrze, w jednym przestronnym gabinecie panuje gwar i toczone są rozmowy. Blisko czterdzieści osób, które są niezbędne do tego, by Brytyjskie Ministerstwo funkcjonowało prawidłowo, zebrało się w Sali Obrad. U szczytu niezwykle długiego stołu zasiada Minister Magii, właśnie ma zamiar ponownie zabrać głos, gdy słychać donośny huk.
– Co? Co się dzieje? – rozbrzmiewają głosy.
Nagle następuje wybuch, a ziemia zaczyna się trząść pod nogami pracowników Ministerstwa. Momentalnie obok Kingsleya pojawia się kilkoro aurorów by w razie czego stanąć w jego obronie.
– Proszę wszystkich o spokojne opuszczenie pomieszczenia! – mówi Kingsley, aby choć minimalnie zagłuszyć gwar używa zaklęcia, które zwiększa moc jego głosu.
Wszyscy jak najszybciej wychodzą z sali i kierują się w stronę głównego holu.  Cały czas słychać donośnie huki i wybuchy, a ziemia wciąż rusza się pod nogami uczestników zebrania. Kingsley odwraca się w stronę swojego najbliższego doradcy.
– Co tu się dzieje?
Mężczyzna tylko wzrusza ramionami.
– Może coś dzieje się w Departamencie Tajemnic, nie sądzę, aby… – przerywa nagle i w panice odwraca się za siebie, to samo robią pozostali.
Po gabinecie, w którym jeszcze niedawno odbywała się narada, nie ma już śladu… Najpierw na posadzce pojawiło się drobne pękniecie, a potem wszystko runęło w dół… Kingsley z niedowierzaniem spogląda w ogromną wyrwę w ziemi…
– Słodki Merlinie!
Tumany kurzu, które wzbiły się w powietrze utrudniają widoczność. Pracownicy Ministerstwa rozglądają się niemrawo, z przerażeniem, nim jednak ktokolwiek zdąży jakoś zareagować wszystko nagle cichnie, a widoczność znów staje się doskonała… Płomyki świec, które wcześniej zgasły, znów zaczynają jarzyć się ogniem. Minister i jego rada przecierają oczy ze zdumieniem… Co się tutaj dzieje?
Nagle z ciemności wyłaniają się odziane w czerń postaci.  Ich szaty powiewają przy każdym kroku, a w dłoniach dzierżą różdżki.
– Merlinie... – szepcze Kingsley, gdy dostrzega, kto stoi na przedzie grupy, ubrany tak samo, z wyrazem twarzy równie okrutnym, co u reszty śmierciożerców.
– Witaj, Kingsley – mówi Harry Potter, a stojący obok Ron Weasley kiwa Kingsleyowi głową na powitanie.

6 komentarzy:

  1. Rozdział świetny ^^
    Czytałam go z zapartym tchem.
    Tak jak wcześniej odczuwałam jakąś tam małą nić sympatii do Astorii, tak dzisiaj stwierdzam,że niesamowicie działa mi na nerwy.
    Zdenerwowała mnie też samo spotkanie Hermiony w gabinecie dyrektora i całkowicie rozumiem jej wybuch.
    To teraz najważniejsze, w końcu pojawiają się Harry i Ron!
    Liczę,że w kolejnym rozdziale będzie ich więcej ^^
    Czekam na kolejny i weeny ;*
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, Astoria jest specyficzną postacią, niezwykle zróżnicowaną, zresztą, okaże się to jeszcze w kolejnych rozdziałach :))
      Tak, owe spotkanie miało być kulminacją emocji, cieszę się, że wszyło!
      Dziękuję za komentarz <3

      Usuń
  2. Przeczytałam już wczoraj, ale nie skomentowałam. Przepraszam, przepraszam. Czyta się naprawdę wspaniale. Podobają mi się złożone relacje Draco i Hermiony. Już dawno nie widziałam ich w tak dobrym kontakcie. Szkoda mi trochę Astorii. U Ciebie ją lubię gdyż nie kreujesz jej jak zwykłej suki, gdzie inaczej jest pokazywana, chociaż teraz to już sama nie wiem.
    I ta końcówka.
    O rety! Rety!
    Nie masz pojęcia jak ja na nich długo czekałam.
    Harry i Ron!
    Jak mogłaś zakończyć w takim momencie?
    Nie masz pojęcia jak niecierpliwie będę czekać na ciąg dalszy.
    ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za miłe słowa! <3
      Jak pisałam wyżej, Astoria mimo że jest postacią drugo-, a nawet trzecioplanową, to staram się ją wykreować jak najlepiej!
      W kolejnych rozdziałach będzie już tylko więcej Harry'ego i Rona!

      Usuń
  3. Jestem i ja!
    Po pierwsze jestem zaskoczona faktem, że ludzie z ministerstwa wiedzieli o lekarstwie dla Narcyzy i nic nie mówili! Tak się nie robi... może gdyby Hermiona była ministrem wszystko wyglądałoby inaczej?
    Scena z Luną jest dość smutna i szkoda, że dziewczyny nie mogą się dogadać. Lubię Lunę i to bardzo... oby się wyjaśniło.
    Końcówka zaskakująca i zapierająca dech w piersiach, dlatego lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, gdyby Hermiona była Ministrem... ;))) Prawda, powiem Ci tylko tyle, kocham kanon :D To chyba już rozwiewa wszelkie wątpliwości.
      Tym rozdziałem chciałam w sumie pokazać, że Ministerstwo niestety działa źle, że źle dobrani doradcy mogą sprowadzić na inteligentnego i bardzo doświadczonego człowieka, jakim jest Kingsley, zło, sprawić, że będzie on podejmował naprawdę przykre w skutkach działania...
      Dziękuje za komentarz! <3

      Usuń

* Przeczytałeś/aś? Skomentuj, to nic nie kosztuje, a wywołuje uśmiech i daje motywację :)
* Nie obrażaj autorki, komentatorów i odwiedzających bloga!
* Nie przeklinaj!
* NIE SPAMUJ!!!